[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zbrodnia. Tom ją dogonił, zadyszany, gestykulując w stronę operatora. Twarz miał zaczer-
wienioną z dumy i podniecenia.
- Nakręciłeś to?:- spytała Jeanne.
- Wszystko co do joty.
- Olimpia była wspaniała. Teraz już lepiej się orientujesz w stosunkach rasowych na
przedmieściu. Jeanne uświadomiła sobie, że oczy jej zwilgotniały. Tom nic nie zauważył.
- Teraz opowiedz mi o swoim ojcu - poprosił.
- Może już na dzisiaj wystarczy.
Odwróciła się od niego i ruszyła do głównej bramy. Wydało jej się nagle, że Tom za-
plątał się w rojeniach jej dzieciństwa, w naiwnej próżności.
- Tylko jedno - zawołał podbiegając, żeby ją dogonić.
- Zpieszę się.
- Jeszcze tylko pięć minut, Jeanne - w głosie jego brzmiało zaskoczenie i uraza. - Co z
pułkownikiem?
- Umówiłam się w interesach - odparła, kłamiąc bez wysiłku.
Wyszła prosto za bramę i nawet jej nie zamknęła.
Rozdział VIII
Obietnica poranka zblakła, kiedy powłoka chmur zakryła słońce. Przeświecało przez
nie chwilami, jak opłatek, a potem gasło. Zimowy deszcz, pędzony wiatrem, przyćmiewał
oblicze Paryża i rozbijał się o wysokie, zaokrąglone szyby w oknach apartamentu. Blade, za-
łamujące się światło igrało po ścianach salonu, jakby woda po nich spływała. W pokoju zalę-
gła się woń seksu.
Leżeli nago na materacu; Jeanne przerzuciła ramię w poprzek szerokiej piersi Paula,
odwróciwszy od niego twarz. Paul trzymał w dłoni błyszczące, srebrne organki i dmuchał w
nie, wydając tylko smętne, nie powiązane ze sobą tony.
- Co za życie - odezwała się, jakby przez sen. - Nawet nie ma kiedy odpocząć.
Ciągle jeszcze trwał w niej ten poranek i pogrzebane wspomnienia z tej willi. Poczuła
bezsensowną chęć, aby podzielić się z Paulem swoim rozczarowaniem.
- Pułkownik - przemówiła - miał zielone oczy i wyświecone buty. Kochałam go jak
bóstwo. Był w mundurze taki przystojny.
Paul nawet nie drgnąwszy powiedział: - Co za dymiąca kupa końskiego łajna.
- Co? - oburzyła się. - Zabraniam ci...
- Wszystkie mundury to gówno. Wszystko poza tym mieszkaniem to gówno. Poza tym
nie życzę sobie wysłuchiwać opowiastek o twojej przeszłości i tym podobnych.
Wiedziała, że to głupota spodziewać się po nim współczucia, ale podjęła: - Zginął w
1958 roku w Algierii.
- Albo w sześćdziesiątym ósmym - rzekł Paul. - Albo w dwudziestym ósmym. Albo w
dziewięćdziesiątym ósmym.
- W pięćdziesiątym ósmym! I zabraniam ci naśmiewać się z tego!
- Posłuchaj - rzekł cierpliwie - może byś tak nie gadała o sprawach, które tu się nie li-
czą? Więc, do cholery ciężkiej, co za różnica?
- To o czym mam gadać? - spytała ze znużeniem pragnąc, aby jej podpowiedział. - Co
mam robić? Paul uśmiechnął się do niej. Zagrał na organkach kilka taktów dziecięcej piosen-
ki, biegle i z wyczuciem, po czym zaśpiewał: - Wsiadaj na statek, mój Lizaczku...
Jeanne tylko potrząsnęła głową. Wyglądało na to, że on jest gdzieś bardzo daleko.
- Dlaczego nie wracasz do Ameryki? - zapytała.
- Sam nie wiem. Chyba złe wspomnienia.
- O czym?
- O moim ojcu - odrzekł, przewracając się na brzuch i unosząc na łokciach, tak że
zbliżył twarz do jej twarzy. - Był z niego moczymorda, twardziel - podkreślił to słowo - kur-
wiarz, barowy mordobijca: męski jak cholera. Owszem, twardy facet. Twarz mu złagodniała.
- A matka była nadzwyczaj poetyczna, też pijaczka, i moje wspomnienia z lat dziecięcych, to
jak aresztowali ją całkiem nagą. Mieszkaliśmy w małym miasteczku, w społeczności farmer-
skiej. Wracałem ze szkoły i jej nie było: jak nie w mamrze, to coś innego.
Po twarzy przemknął mu ledwie dostrzegalny wyraz jakiejś przyjemności, zmiękcza-
jąc jej rysy. Już tak dawno nie myślał o tych sprawach, że przestały dla niego istnieć.
- Do mnie należało dojenie krowy - powiedział - co rano i co wieczór, nawet lubiłem
to. Ale pamiętam, jak pewnego razu wystroiłem się, żeby zabrać jedną dziewczynę na mecz
koszykówki, a ojciec powiedział:  Masz wydoić krowę! . Poprosiłem go:  Czy nie mógłbyś
jej dzisiaj wydoić za mnie? Wiesz, co mi odpowiedział?  Bierz dupę w troki i spierdalaj!
Więc poszedłem ją wydoić i już nie miałem czasu zmienić butów, i całe je sobie upaprałem w
krowim łajnie. I po drodze na mecz śmierdziało to w samochodzie.
Paul się wykrzywił.
- Nie wiem - powiedział, usiłując zbyć to, co już sobie przypomniał. - Dobrych rzeczy
raczej nie pamiętam.
Jeanne domagała się więcej.
- Ani jednej? - spytała go przymilnie po angielsku.
Urzekły ją te wspomnienia.
- Może kilka - ustąpił. - Był jeden farmer, bardzo miły staruszek i ciężko harujący.
Nieraz pracowaliśmy razem w rowie, przy drenowaniu ziemi pod uprawę. Chodził w kombi-
nezonie i palił glinianą fajkę, ale przez połowę czasu nie było w niej tytoniu. Nienawidziłem
tej roboty - była gorąca, brudna i grzbiet mi od niej pękał - i całymi dniami się przyglądałem,
jak ślina tego staruszka ścieka po cybuchu pod główkę fajki. Zakładałem się sam ze sobą,
kiedy spadnie, i stale przegrywałem. Ani razu nie zobaczyłem, jak [nula. Tylko się obejrza-
łem, już jej nie było, a potem zbierała się nowa ślina.
Paul zaśmiał się bezgłośnie i potrząsnął głową. Jeanne bała się poruszyć, żeby nie
przestał mówić.
- Mieliśmy też pięknego psa - ciągnął takim głosem, jakiego nigdy jeszcze u niego nie
słyszała. Niemalże szeptem. - Matka uczyła mnie kochać przyrodę - chyba już nic więcej nie
mogła dla mnie zrobić - i mieliśmy przed domem to wielkie pole. W lecie rosła na nim gor-
czyca i nasz wielki czarny pies właściwie to była suka, nazywała się Dutchy - polowała tam
na króliki. Ale nie mogła ich dojrzeć, więc musiała na tym polu wyskakiwać w powietrze i
prędko się rozglądać, gdzie te króliki. To było bardzo piękne, ale nigdy żadnego nie złapała.
Jeanne roześmiała się głośno. Paul spojrzał na nią zaskoczony.
- Przyłapałam cię - rzekła triumfalnie.
- Naprawdę?
Naśladując jego dzwięczny głos powiedziała po angielsku z silnym akcentem obcym:
- Nie mam życzenia nic wiedzieć o twojej przeszłości, Baby.
Paul opadł na plecy i chłodno popatrzył na nią. Jeanne przestała się śmiać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl