[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jakiegoś małego pieska albo kotka?
Kiedy Bailey poruszyła się i cicho jęknęła, przycisnął do ust
jej dłoń.
- Obudz siÄ™, Bailey, obudz siÄ™. - A kiedy zatrzepotaÅ‚a po­
wiekami i otworzyÅ‚a oczy, pogÅ‚askaÅ‚ jÄ… po gÅ‚owie. - Już wszy­
stko dobrze, Bailey, tylko spokojnie.
- On mnie zabije! - Bailey patrzyła na niego nie widzącym
wzrokiem. Chwyciła go kurczowo za koszulę, łapiąc oddech.
- On mnie zabije.
- Nie bój się, nikt cię nie skrzywdzi. Jestem przy tobie.
- On mnie zabije. On ma nóż. Jeżeli mnie znajdzie, na
pewno mnie zabije.
Musi jej pomóc, bo przecież mu zaufaÅ‚a. Delikatnie rozpro­
stował jej palce i zamknął w swojej dłoni.
- Kto ma nóż, Bailey? - zapytał cichym, spokojnym głosem.
- Kto chce cię zabić?
- On... on... - Miała to przed oczyma: ręka z nożem, który
połyskiwał przy każdym ruchu. - Wszędzie jest krew, tyle krwi.
Muszę uciec przed tą krwią. Nóż. Błyskawice. Muszę uciekać.
124 * ZAGINIONA GWIAZDA
Cade trzymał ją mocno, a głos miał nadal spokojny.
- Gdzie jesteÅ›? Powiedz mi, gdzie jesteÅ›?
- W ciemnoÅ›ciach. Wszystkie Å›wiatÅ‚a zgasÅ‚y. On mnie zabi­
je. Muszę uciekać.
- DokÄ…d?
- Gdziekolwiek. - Oddech miaÅ‚a tak przyspieszony, że nie­
mal ranił jej gardło. - Byle gdzie, byle dalej. Jeśli mnie znajdzie,
zabije mnie.
- On ciÄ™ nigdy nie znajdzie. Ja mu na to nie pozwolÄ™. - Oto­
czył dłońmi jej twarz i zwrócił ku sobie tak, że ich spojrzenia się
spotkały. - Uspokój się, odpocznij...
Pomyślał, że jeśli nie przestanie tak dyszeć, znowu straci
przytomność.
- JesteÅ› tutaj bezpieczna. Ze mnÄ… zawsze bÄ™dziesz bezpiecz­
na. Rozumiesz?
- Tak, tak. - Zamknęła oczy, a potem wstrząsnął nią dreszcz.
- Tak. Powietrza. Proszę, potrzebuję więcej powietrza.
Cade znowu wziął ją na ręce i wyniósł na patio. Posadził ją w
wyściełanym fotelu, a sam usiadł obok.
- Uspokój się. Pamiętaj, że jesteś tu bezpieczna. Nic ci nie
grozi.
- Tak, w porządku. - Z wysiłkiem zrobiła głęboki wydech,
bo zdawaÅ‚o siÄ™ jej, że powietrze rozsadzi jej pÅ‚uca. - Już wszy­
stko w porzÄ…dku.
Niestety, nie, pomyślał Cade. Bailey była biała jak ściana,
skórÄ™ miaÅ‚a wilgotnÄ… i wciąż drżaÅ‚a. Ale jej pamięć zostaÅ‚a uru­
chomiona i trzeba było nakierować ją teraz na właściwe tory.
- Póki jesteś ze mną, nikt nie zrobi ci krzywdy. Nikt cię tu
nie znajdzie. PamiÄ™taj o tym i spróbuj mi opowiedzieć wszy­
stko, co sobie przypomniałaś.
ZAGINIONA GWIAZDA * 125
- To sÄ… takie przebÅ‚yski. - SpróbowaÅ‚a oddychać mimo bo­
lesnego ucisku w klatce piersiowej. - Kiedy trzymałeś ten nóż...
- Urwała. Strach znowu chwycił ją w swoje szpony.
- Przestraszyłem cię. Przepraszam. - Cade ujął ją za ręce.
- Ale chyba wiesz, że nie chciałem zrobić ci krzywdy.
- Wiem. - Znowu zamknęła oczy, a promienie słońca padły
na jej powieki. - Był tam nóż. Z długim, zakrzywionym
ostrzem. Bardzo piÄ™kny. MiaÅ‚ rzezbionÄ… rÄ™kojeść z koÅ›ci sÅ‚onio­
wej. Widziałam go, a może nawet go używałam.
- Gdzie go widziałaś?
- Nie wiem. SÅ‚yszaÅ‚am jakieÅ› gÅ‚osy i krzyki. Ale nie sÅ‚ysza­
łam, co mówią. To było jak szum morza, narastający, gwałtowny
ryk. - Zatkała rękami uszy, jakby chciała odciąć się od tego
hałasu. - A potem była krew, wszędzie pełno krwi. Cała podłoga
była nią zalana.
- Jaka to była podłoga?
- Dywan. Szary dywan. I ciÄ…gle siÄ™ bÅ‚yskaÅ‚o. A nóż też po­
łyskiwał jak błyskawica.
- Jest tam jakieś okno? Czy widzisz te błyskawice przez
okno?
- Tak. Chyba tak... - Bailey znowu zadrżała, a scena, którą
usiłowała przywołać z pamięci, roztopiła się w mroku. - Jest
ciemno. Wszędzie panują ciemności, a ja muszę się stamtąd
wydostać. Muszę się gdzieś ukryć.
- Gdzie musisz się ukryć?
- To takie małe pomieszczenie, jak komórka, a jeżeli on
mnie zobaczy, zginę. On ma nóż. Widzę go, widzę jego dłoń
zaciśniętą na rękojeści. Jest tak blisko. Jeżeli się odwróci...
- Opowiedz mi o tej ręce, Bailey - łagodnie przerwał jej
Cade. - Jak wyglądała ta ręka?
126 * ZAGINIONA GWIAZDA
- Jest ciemno, bardzo ciemno, ale widzÄ™ poruszajÄ…cÄ…
się smugę światła. Już mnie prawie dosięgła. On trzyma nóż,
palce aż mu zbielały. Jest na nich krew. 1 na pierścieniu też jest
krew.
- Jak wygląda ten pierścień, Bailey? - Cade nie przestawał
spoglądać jej z natężeniem w twarz, ale głos miał spokojny.
- Przypomnij sobie ten pierścionek.
- Gruby, złoty sygnet. Z żółtego złota. A centralny kamień
to rubinowy kaboszon. Po obu stronach ma małe diamenty,
o brylantowym szlifie. Ma też stylizowany monogram - T.S.
Brylanty są czerwone od krwi. On jest już blisko, tak blisko.
Czuję zapach krwi. Jeżeli popatrzy w dół, zobaczy mnie. A jak
mnie zobaczy, to mnie zabije. Pokroi mnie na kawałki, jeśli mnie
znajdzie.
- Przecież cię nie znalazł. - Cade nie mógł już dłużej tego
znosić. Porwał Bailey w ramiona i przyciągnął do siebie. -
Uciekłaś mu. W jaki sposób udało ci się uciec, Bailey?
- Nie wiem. - Nagle poczuła niewysłowioną ulgę. Cade
trzymaÅ‚ jÄ… w objÄ™ciach, sÅ‚oÅ„ce przyjemnie rozgrzewaÅ‚o jej skó­
rę, policzek Cade'a był tuż przy jej policzku. Miała ochotę
płakać ze szczęścia. - Nie pamiętam.
- Już dobrze. Wystarczy.
- Może go zabiłam. - Bailey odsunęła się i pojrzała Ca-
de'owi w oczy. - Może użyÅ‚am tego pistoletu, który byÅ‚ w tor­
bie, i zastrzeliłam go.
- Przecież ci mówiłem, że magazynek był pełny.
- Mogłam go potem załadować.
- Kochanie, moim zdaniem, a jestem w tych sprawach fa­
chowcem, nie potrafiłabyś tego zrobić.
- Ale gdybym...
,J
ZAGINIONA GWIAZDA * 127
|- A nawet jeżeli - ujął ją za ramiona i lekko nią potrząsnął
- zrobiłaś to w obronie własnej. On był uzbrojony, ty byłaś
przerażona i wygląda na to, że on rzeczywiście kogoś wcześniej
zabił. W tej sytuacji każde twoje posunięcie było właściwe.
Bailey odsunęła się i popatrzyła w dal, poprzez patio, kwiaty,
stare drzewa i solidne ogrodzenie.
- Co ze mnie za czÅ‚owiek? Bardzo możliwe, że byÅ‚am Å›wiad­
kiem morderstwa, a nie zrobiłam nic, żeby mu zapobiec.
- Bailey, bądz rozsądna. Co mogłaś zrobić?
- Cokolwiek - mruknęła. - Nie poszłam do telefonu, nie
zadzwoniłam na policję. Tylko sama uciekłam.
- Bo gdybyÅ› nie uciekÅ‚a, już byÅ› nie żyÅ‚a. - MusiaÅ‚ powie­
dzieć to ostrym tonem, ponieważ Bailey lekko się wzdrygnęła.
Jednak właśnie tego było jej potrzeba. - A tymczasem żyjesz
i zobaczysz, że uda nam się rozwikłać tę zagadkę.
Wstał i cofnął się, nie chcąc poddać się pokusie, żeby wziąć
jÄ… w ramiona.
- ByÅ‚aÅ› w jakimÅ› budynku. W pomieszczeniu z szarym dy­
wanem i prawdopodobnie z oknem. Doszło do jakiejś kłótni,
i ktoś miał nóż i użył go. Ten ktoś może mieć inicjały T.S. Potem
zapadÅ‚y ciemnoÅ›ci i ten ktoÅ› ciÄ™ Å›cigaÅ‚. Prawdopodobnie wyÅ‚Ä…­
czono wtedy prąd. Cały kwartał w północno-zachodniej części
Waszyngtonu miał przez dwie godziny wyłączone światło w noc
przed tym, nim pojawiłaś się w moim biurze, więc mamy już
skąd zaczynać. Musiałaś znać ten budynek dość dobrze, skoro
wiedziaÅ‚aÅ›, gdzie szukać kryjówki. ZaryzykowaÅ‚bym twierdze­
nie, że albo tam mieszkałaś, albo pracowałaś.
Odwrócił się i zauważył, że Bailey uważnie go słucha, a jej
ręce, spoczywające na kolanach, były już spokojne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl