[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mówi pani Róża, ze zrozumieniem kiwała głową. Chciała też utwierdzić rozmówczynię w
przekonaniu, że jest uważnie słuchana. Pani Róża nie potrzebowała jednak żadnych
utwierdzeń. Dawno nie miała okazji do opowiedzenia komuś życzliwemu o sobie i swoim
życiu, więc teraz wpadła w coś w rodzaju małego transu.
- Oni mi wszyscy mówili:  Róża, ty jedz z nami do Izraela. Tu nas już nie chcą. Tu nas
tak naprawdę nigdy nie chcieli. Tam nam będzie dobrze . A ja mówiłam:  Nieprawda.
Nieprawda, że nas tu nie chcieli, tato był profesorem i wszyscy go szanowali. Ewa, Natalia,
Adam, Szymon, ja też, pokształciliśmy się, oni pozakładali własne rodziny, gdzie nam będzie
lepiej? %7łydów z Polski teraz wyrzucają, bo taka jest polityka. A polityka raz jest taka, a raz
inna . I chociaż mnie bardzo namawiali, i mama płakała, to ja jednak postanowiłam zostać.
Kochał się we mnie taki jeden goj, wtedy i ja postanowiłam, że za niego wyjdę. I tak już
byłam stara panna. Wyszłam za niego, za Tadeusza, znaczy głównie po to, żeby rodzice się o
mnie nie martwili, że zostaję sama. Oni i tak się martwili, że nie wychodzę za %7łyda... Tu nie
wszyscy %7łydzi wyjechali, trochę zostało, nawet nasi przyjaciele różni zostali, tylko potem
albo powymierali, albo też gdzieś wyjechali.
Dolała sobie herbaty z kwiecistego dzbanka. Agnieszka z przykrością patrzyła na jej
palce, pokręcone przez artretyzm. Pani Róża była spostrzegawczą staruszką.
- Brzydkie mam paluszki, nie? Na to podobno nie można nic poradzić. Tak
powiedzieli panowie doktorzy. Ja się tym już przestałam przejmować, byle nie bolało. Te pani
proszki jakieś bardzo dobre. Wszystko mi przeszło, a już myślałam, że regularnie ducha
wyzionę. Próbki, pani mówiła... Podejrzewam, że nie tanie te próbki.
- Darmo dostałam - wtrąciła Agnieszka, ale starsza pani machnęła tylko krzywą rączką
i wróciła do przerwanego wątku.
- Ten mój Tadeusz, co to za niego wyszłam dla spokoju moich rodziców, to ani urody
nie miał, ani postawy. Był agentem. No, z Morskiej Agencji, statki zaopatrywał, nie takim
kryminalnym agentem, nie. Kochał się we mnie ze trzy lata przedtem. Czekoladki mi
przynosił. A pani ktoś czekoladki przynosi? Bo kot chyba nie?
Agnieszka już miała na ustach doktora Pawełko, mediewistę, ale po sekundzie
namysłu dała mu spokój. Nie będzie szkliła staruszce, której ma nieść samarytańską pomoc.
- Sama sobie czasem kupuję, pani Różo. Z facetów mam tylko Rambusia, kota. A
niech mi pani powie, pokochała pani w końcu tego swojego Tadeusza?
- Pokochałam. Goj to był i urody żadnej, ale miał dobry charakter. I...
Agnieszka patrzyła na chichoczącą do filiżanki panią Różę i zastanawiała się, co też
się starej damie przypomniało. A ta śmiała się i śmiała, i dłuższy czas nie mogła przestać.
W końcu opanowała się, otarła załzawione oczka i przestała chichotać.
- Wiele się od niego nauczyłam - powiedziała nieco kokieteryjnie. - Nie będę o tym
opowiadać przy takiej młodej osobie.
- Czterdziecha puka - wyznała melancholijnie Agnieszka. - Jeszcze rok.
- A nie wyglądasz, dziecko. Przepraszam. Pani nie wygląda. Za ładna pani, żeby sama
była.
Agnieszka nie znosiła takich komentarzy, ale ta straszna staruszka jakoś ją rozbrajała.
Wyglądała jak stuprocentowa wiedzma, a w środku miała coś ujmującego.
- Ja tam nigdy nie byłam ładna - oświadczyła wiedzma prawdomównie. - I nie wiem,
co ten mój Tadeusz we mnie widział. Dwadzieścia lat byliśmy razem i cały czas mnie kochał
tak samo. No, a ja jego coraz więcej. A potem zleciał z trapu... z takiego dużego masowca, do
wody zleciał, po drodze się obijał, kręgosłup miał w drzazgach. Nie mogłam mu tego
wybaczyć, że mnie tak samą w końcu zostawił.
- Nie chciała pani wtedy jechać do Izraela, do rodziny?
- Już było za pózno. Rodzice moi pomarli, rodzeństwu pchać się do domów nie
chciałam. Poza tym ta mogiła Tadeusza mnie trzymała. Rzadko teraz do niego chodzę, nie
dlatego, żebym nie chciała, tylko nie mam siły. Ale on wie, że ja pamiętam, świeczkę dla
niego palę. Tu, w domu. Nie codziennie. Co jakiś czas. W sumie nudne to moje życie, ale
moje. Dla mnie ciekawe. Bo jedyne. A ile jeszcze potrwa, któż to wie?
- Miejmy nadzieję, że jak najdłużej. To co, zgodzi się pani, żebym przychodziła?
- Nie wiem, po co to pani, ale jak pani chce, to niech przychodzi. A teraz zobaczymy,
co pani mi tam kupiła.
*
- No i znowu mi zrobiła awanturę - opowiadała Agnieszka tydzień pózniej w piwnicy
jazzmanów, jednym z nielicznych miejsc w mieście, gdzie można było się schować przed
wściekłym czerwcowym upałem. - Matko, jaka to kłótna babcia. W końcu ja jej też huknęłam,
że taką mam fanaberię, żeby ją od czasu do czasu poczęstować, a nie mogę u niej stale
siedzieć, więc niech babcia sobie sama żarcie robi. Machała rękami i wrzeszczała, ale chyba
jej się żal zrobiło. Nie tylko jedzonka, ale i pogaduszek. Może przede wszystkim pogaduszek.
To inteligentna osoba w gruncie rzeczy, a w tej jej bramie głównie element zamieszkuje, nie
ma Różyczka do kogo kulturalnie gęby otworzyć. A ona wciąż jeszcze poezję czyta, muzyki
słucha. I wspomina swojego Tadeusza: goja, ale porządnego człowieka. Kochała go
naprawdę, stara czarownica. Kota bym jej sprawiła - zakończyła znienacka.
- O matko! Dlaczego chcesz jej sprawić kota? - Marcelina popatrywała na koleżanki
spoza rosnącego brzuszka.
- %7łeby nie była taka strasznie samotna. Ona by dawno wzięła jakiegoś kociaczka,
tylko boi się, że kopnie w kalendarz i kicia zostanie sama. To ja jej się zobowiążę, że w razie
by co, zaopiekuję się zwierzątkiem. Macie jakieś dobre zródło na koty?
- Schronisko - podpowiedziała natychmiast Alina, która wszystkie stare koce i
poduszki plus całe torby żarcia zanosiła schroniskowym zwierzakom.
- Bałabym się - zaprotestowała Michalina. - Ze schroniska można przywlec różne
choróbska. Taka zreumatyzowana babcia, co to czasem nie może po schodach zejść, musi
dostać gwarantowane zwierzątko. %7łeby nie musiała latać do lekarza.
- Racja. No to, dziewczyny, proszę się sprężyć umysłowo. Jest w Szczecinie jakiś
związek kociologiczny?
Michalina zerwała się z miejsca.
- Czekajcie, może nie trzeba związku. Mareczek z Mireczkiem chwalili się, że mają
koty. Może oni nam poradzą. Siedzcie, ja skoczę na górę, bo tu nie ma zasięgu. Uwielbiam
rozmawiać z Mareczkiem!
Przyjaciółki spojrzały po sobie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl