[ Pobierz całość w formacie PDF ]

góry Nagara; potem oddawałem się swawoli w przybrzeżnych wodach wielkiej zatoki Shiga, ale prze-
rażony nieustannym ruchem pieszych, którzy zdawali się tu niemal zanurzać poły szat w wodzie,
przeniosłem się w cień wysokiej góry Hira. I już miałem zawędrować aż na dno głębokiej w tym miej-
scu wody, gdy wbrew mej woli zwabiły mnie ognie rybaków z Katada, przed którymi trudno ujść ry-
bie. Noc była czarna jak smoła, ale księżyc, który odbijał się w zwierciadle jeziora, jaśniał nad szczy-
tem góry Kagami rozwidniając niezliczone zakamarki niezliczonych nadbrzeżnych osiedli. Można by-
ło podziwiać wysepki Oki i Chikubu, a na tej ostatniej barwione cynobrem ogrodzenie, które odbijało
się w falach...Gdy się tym zachwycałem, po tafli jeziora zmarszczonej przez wiatr z góry Ibuki przy-
4
płynęła pchana wiosłem barka z Asazuma i zostałem przez nią zbudzony z uroku, jaki spadł na mnie
pośród głębin zarosłych algami. Uciekałem teraz także przed rozcinającymi umiejętnie wodę żerdzia-
mi przewozników z Yabase; przeganiali mnie też wielokroć strażnicy mostu Seta. Gdy dzień był gorą-
cy, pływałem pod powierzchnią wody, gdy szalał wiatr, igrałem sobie na dnie tysiąc sążni w głębi.
Wtem zachciało mi się z głodu coś zjeść. W poszukiwaniu pożywienia płynąłem to tu to tam, ale ni-
czego nie znalazłem. Zaczynało już mnie to męczyć, gdy nagle trafiłem na miejsce, gdzie Bunshi za-
puszczał swą wędkę. Przynęta pachniała wspaniale. Zachowałem jednak jeszcze w pamięci ostrzeże-
nie rzecznego bóstwa. Powiedziałem więc sobie: - Jestem przecież uczniem Buddy! Choć przez ten
czas nie udało mi się znalezć niczego do jedzenia, nie wypada w żadnym razie, żebym łykał rybi po-
karm! - I odpłynąłem stamtąd. Po jakimś czasie głód się wzmógł, a choć nadal się zastanawiałem, czy
to przystoi, nie mogłem już wytrzymać. - Powiedzmy, że chwycę ten kąsek, ale czyż jestem tak głupi,
żeby od razu dać się złapać? Znamy się zresztą z tym rybakiem od dawna, czegoż więc mógłbym się
obawiać? - Uspokoiwszy się w ten sposób połknąłem wreszcie przynętę. Bunshi szybko pociągnął za
nić i wyłowił mnie. krzyknąłem, ale on miał niezmiennie wyraz twarzy taki,
jakby niczego nie słyszał. Przeciągnął mi teraz sznurek przez skrzela, uwiązał łódkę pośród sitowia,
wsadził mnie do koszyka i zaniósł do waszego, panie, domu. Wyście się, panie, zabawiali właśnie ze
swoim bratem w południowej komnacie grą w go. Jeden z domowników siedział tuż obok was i zaja-
dał owoc. Widząc że Bunshi przyniósł tak wielką rybę, wszyscyście ją wielce podziwiali. Ja się w tym
momencie zwróciłem do was i natężając głos krzyczałem bez ustanku: - Czyście zapomnieli wszyscy,
że jestem Kogi? Wypuśćcie mnie! Pozwólcie mi wrócić do klasztoru! - Ale na nikim z was nie zrobiło
to najmniejszego wrażenia - klaskaliście tylko z uciechy w dłonie. Ten który jest waszym krajczym,
zacisnął mi najpierw mocno palcami lewej ręki oczy, a w prawą wziąwszy dobrze wyostrzony nóż po-
łożył mnie na kuchennym stole i już miał kroić, ale ja jeszcze zdjęty nieopisanym przerażeniem na ca-
ły głos krzyknąłem z płaczem: - Czyżbyście się ważyli skrzywdzić ucznia Buddy? Nie zabijajcie
mnie! Nie zabijajcie! - Ale nikt tego nie posłyszał. Poczułem wreszcie cięcie i...zbudziłem się ze snu.
Ludzie, którym to opowiedział, bardzo byli tym poruszeni i bardzo się wszystkiemu dziwili.
- Gdy przypominamy sobie to, o czym nam, mistrzu, prawisz, rzeczywiście widzieliśmy wtedy w róż-
nych momentach, że ryba porusza pyskiem, ale głosu wcale nie było słychać. Nie do uwierzenia
wprost, żeśmy widzieli na własne oczy taki przypadek.
Wicegubernator polecił jednemu ze swego orszaku pobiec do domu i resztki przyrządzonej w occie
ryby wrzucić do jeziora.
Kogi wrócił teraz ze swej choroby do zdrowia i umarł znacznie pózniej, po dojściu do sędziwego wie-
ku. Gdy już się spodziewał swego zgonu, powrzucał do jeziora wszystkie obrazy z karpiami, jakie tyl-
ko kiedykolwiek namalował, a malowane ryby zeszły z kartonu i jedwabiu i zaczęły igrać w wodzie.
Dlatego jego obrazy nie zachowały się dla potomności. Jego uczeń, niejaki Narimitsu, przejął po Ko-
gim tajemnicę jego mistrzostwa i zdobył sławę. Stare podania notują, że gdy namalował on na
drzwiach w pałacu Kan'in koguta bojowego, żywy kogut widząc tę podobiznę rzucił się jakoby na ob-
raz z pazurami.
tłum. W. Kotański
5 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl