[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Pan też zdradził swoich towarzyszy  powiedział z satysfakcją Merlin.
 Jest pan w błędzie  odrzekł z miażdżącą pogardą Micky Dubois.  Tacy ludzie jak ja
nie zdradzają. Oni tylko objawiają swoją wolę i wymierzają własną sprawiedliwość. Ja
wykonywałem dintojrę. Slim i Brooke chcieli załapać forsę i przedzierzgnąć się w
praworządnych obywateli. To zdrajcy.
 Dlatego ich pan potem machnął z rozpylacza?
 Brawo. Pan się wyrabia, inspektorze Merlin. Podziurawiłem ich przede wszystkim za
zdradę, chociaż były i inne powody... Zaraz je wyłuszczę. Kiedy odsiadka Flapperty'ego i
gangsterów dobiegła wreszcie końca, zacząłem puszczać w obieg dolary z notowanej serii. Jako
agent od spraw walutowych bez trudu ujawniłem te banknoty i zrobiłem około zdarzenia szum na
łamach międzynarodowej kryminalnej prasy. To było moje pierwsze hasło: "Flapperty, jestem w
Nicei". Potem rzuciłem na rynek następny portfel notowanych dolarów. Jak się pan domyśla,
posłużyłem się Candym, miałem przecież tego tchórza w garści. Kazałem mu wyniuchać jakąś
dziewuszkę zdolną do występów w nocnym lokalu i opłacić całą aferę tymi właśnie dolarami.
Candy nawiązał w podróży znajomość z niejakim Sergiuszem Woschynskym, rosyjskim
emigrantem, będącym czymś w rodzaju impresaria. Ten za dolarki ujawnił w paryskim tinglu
Joannę Bartin, nawiasem mówiąc krowę nie aktorkę, babsko na schwał. Grenadier otrzymał
miano "Colibri" i rozpoczął występy u Priveta. To było moje drugie hasło: "Flapperty, w
"Cacadou" śpiewa Colibri. Domyślasz się, kto w tym lokalu na ciebie czeka?" Candy opłacił
trefną walutą Woschynsky'ego, a Woschynsky Priveta. W ten sposób i Woschynsky'ego, i Priveta
miałem w ręku. Piosenkę o pewnym chłopcu, którego pragnąłem odnalezć, napisałem sam,
szanowny inspektorze Merlin. I te talenty posiadam. Piosenka była trzecim hasłem.
 Po co tyle zachodu?
Micky Dubois zaśmiał się. Był to głośny, gwałtowny wybuch, dziwnie Merlinowi znajomy.
Inspektor przez chwilę szukał w pamięci, niecierpliwie taksował, nagle uspokoił się. To był
śmiech Terence'a.
 Zmieje się pan równie głupio jak pański kolega, Toby Terence  powiedział.
 Zwietny dowcip  zaniósł się dziką radością Mickey.  Coś wspaniałego. Mogę pana
zapewnić, że to jest mój śmiech. Oni wszyscy naśladowali i naśladują albo Flapperty'ego, albo
mnie. %7ładen nie ma i nawet nie wolno mu mieć własnego oblicza. W gangu Ducka Flapperty'ego
były tylko dwie osobowości, i to o jedną za dużo. Pan chce wiedzieć, dlaczego zadałem sobie tak
dużo trudu przy wyreżyserowaniu pojedynku z Duckiem? Chętnie odpowiem. Jestem w moim
zawodzie artystą i nie interesują mnie ślamazarne przestępstwa bez polotu. Lubię się bawić, panie
Merlin. Od lat największą moją namiętnością jest ryzykowna zabawa. Przyzwyczaiłem się kpić z
policji całego świata, używając jej dla własnych celów. Imponować, trzymać za mordę i wodzić
za nos  to mój żywioł. Płynący na "Prince de France" chłopcy gotowali się na rozróbę godną
Laleczki, nie mogłem zawieść ich zaufania. Nie mogłem też odmówić sobie frajdy poigrania z
pańską osobą. Owszem, w miarę możności trzymałem w cuglach fantazję i napinałem czujność,
bo miałem przeciwnika godnego siebie. Nie pana, Merlin, nie  lecz Ducka Flapperty'ego. Od
tego spotkania zależała moja przyszłość. Pana traktowałem jako smutnego urzędnika. Gdyby pan
wiedział, ile radości przeżywałem przychodząc do pańskiego gabinetu z coraz to nową porcją
domysłów i koncepcji, które pan traktował z wyszukaną delikatnością starszego, bardziej
doświadczonego kolegi. Bzdury, które plotłem, budziły w panu głęboki namysł, prawda  bo
przyzna pan, że i prawdę wspaniałomyślnie przed panem odkrywałem  otóż prawda nie
mieściła się w pańskiej urzędniczej głowie. Klepał mnie pan dobrotliwie po ramieniu, wreszcie
doprowadziłem do tego, że zaczął pan melancholijnie myśleć o życiu na prowincji.  Micky
uniósł spięte kajdankami dłonie i przetarł oczy; zwilgotniały mu od śmiechu. Zciszył głos. 
Kiedy Flapperty odsiedział wyrok, skusiłem Pierriego raz jeszcze do zdrady. Zażądałem, by dla
odmiany zdradził mnie. Muszę przyznać, że tym razem bronił się wszystkimi siłami, nie
szczędzącc argumentów solidnego francuskiego obywatela. Ale obiecany milion franków
przeważył. U solidnych obywateli zawsze przeważają franki.
 Nie zawsze  powiedział Merlin.
 Mam na ten temat własne zdanie. W rezultacie napisał list do miasta Springfield w Illinois
z zawiadomieniem o miejscu pobytu Laleczki.
 Po co?
 Asekuracja na wypadek, gdyby Flapperty przeoczył notatki o kursujących w Nicei
dolarach lub gdyby nie dotarły do niego odnośne publikacje prasowe sprzed czterech lat. Drugim
zadaniem Pierriego było sterczeć w porcie i wypatrywać przyjazdu gangsterów. Zależało mi na
czasie, to jest ściśle mówiąc nie tyle na czasie, co na pierwszeństwie inicjatywy. Flapperty
znalazłby zapewne sto sposóbów powiadomienia mnie o swojej obecności w Nicei, ale wówczas
rozgrywka miałaby charakter wykonywania sądu na Laleczce. Proszę nie zapominać, że to
Laleczka, właśnie Laleczka kontynuował swój porachunek. Trzeba było udowodnić w całej
rozciągłości, kim jestem.
 To się panu udało  powiedział Merlin.
 Spodziewam się. Nawet pan nie przypuszcza, jak dalece. Mówiliśmy o Pierrim; zrobił on
wszystko, co do niego należało. Kolegów zza morza powitałem w Nicei prawidłowo wykonanym
wyrokiem na zdrajcy. Prefektura podała szczegóły sensacyjnego mordu do publicznej
wiadomości. Wtedy zadzwoniłem do Candy'ego i wzburzony oświadczyłem mu, że musi się mieć
na baczności, bo Flapperty rozpoczął tyk aktem działalność w Nicei. Zabroniłem Candy'emu
wychodzić z domu i obiecałem, że wieczorem odwiedzę go w celu naradzenia się nad dalszym
postępowaniem. Również nadmieniłem mu, że śledztwo w sprawie Pierriego prowadzi pan,
inspektorze Merlin. Następnie czekałem stojąc w moim pokoju służbowym przy oknie, skąd jak
wiadomo, mam pełny widok na wszystkich wchodzących do urzędu i opuszczających jego mury.
Wiedziałem na przykład, że pan przed paru minutami wyjechał... Ani Slim, ani Brooke nie mieli
pojęcia, że prefektura jest terenem mojej pracy. %7ładen z nich nigdy nie słyszał nazwiska Carpeau,
a jeśli nawet Candy słyszał je kiedyś od Woschynsky'ego, to z pewnością w najśmielszych nawet
przypuszczeniach nie kojarzył tego dzwięku z osobą Laleczki. Stałem więc w oknie i czekałem.
Znam się na ludziach, inspektorze Merlin. Candy był zawsze mądrzejszy od Pierriego i zdawał
sobie sprawę z siły mego charakteru: nie uwierzył, że Pierriego zabił Flapperty. W piętnaście
minut po otrzymaniu ode mnie telefonu, z którego dowiedział się, kto prowadzi śledztwo 
przybiegł na policję. A zatem trzeba było działać bardzo szybko. Psuło mi to trochę ładnie
zaplanowaną zabawę, w której Slim rozpoczynał cykl, a Brooke miał go kończyć. Brooka
załatwiłem jeszcze tego samego dnia. Trudno, mała poprawka reżyserska, konieczna, chociaż nie
pozbawiona minusów, bo jak wiemy sensacyjne morderstwo numer dwa z rozpylacza policja
zachowała w tajemnicy.
 Obydwie ofiary pozbawił pan życia w mieszkaniu jednym strzałem oddanym z bliska 
powiedział Merlin.  Pózniej stanął pan na parapecie zamkniętego okna i serią z automatu
podziurawił pan zwłoki, odpowiednio ulokowane w fotelach. Następnie otworzył pan okno i
precyzyjnie usunął ślady.
 Naturalnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl