[ Pobierz całość w formacie PDF ]

biec na kilka kroków, by przygnieść ją po chwili potężną łapą. Nie
była wolna  wciąż pozostawała w mocy innych.
Gwennan opadła bezwładnie na krzesło. Nigdy nie poddawała się
łzom. Nawet jako dziecko witała ból i rozczarowanie zdeterminowa-
nym grymasem, zaciskała mocno usta, lecz nie płakała. Teraz jednak
czuła, że do oczu napływają jej łzy, nie panowała nad swymi emocjami.
Lyle owie mieli nad nią władzę, była ich sługą, zupełnie tak samo, jak ci
ciemnoskórzy, milczący ludzie, których widziała pod ich dachem. Ly-
le owie zniewalali wszystkich, których chcieli zmusić do służby.
Walczyła, wzywając na pomoc resztki siły woli. Wstała z krzesła,
nie próbując ocierać łez, które spływały po jej policzkach. Wciąż mo-
gła walczyć i zamierzała to robić. Poruszyła rękami, najpierw nieśmiało,
potem z coraz większą pewnością siebie. Odmierzała poszczególne
113
8  Gwiezdny krąg
składniki, miesiła ciasto, wycinała ciasteczka o przeróżnych kształtach,
wykorzystując do tego stare foremki, które znalazła jeszcze podczas
wiosennych porządków. Wsadziła ciastka do piekarnika, a gdy je po
jakimś czasie wyjęła, były złote i kruche, pokryte warstwą zielonego
i czerwonego cukru. Walczyła bez ustanku, wykręcając się i wijąc,
dążąc ku wolności.
Jednak układając chłodne już ciasteczka w kolorowych, blasza-
nych pojemnikach, wiedziała, że przegrała tę bitwę, że została poko-
nana, nim jeszcze bitwa się zaczęła. Następnego ranka będzie musiała
zrobić to, o co prosiła ją lady Lyle w swym liście. Jeszcze raz wezmie
udział w grze Lyle ów  nie mogła przed tym uciec.
Tego wieczoru bardzo wcześnie położyła się spać. Przedtem jed-
nak poszła do salonu i zabrała stamtąd płaszcz oraz kopertę z wisio-
rem. Kiedy zacisnęła go w dłoni, ujrzała, że dziwna tarcza znów oży-
ła  że wszystkie symbole znów są widoczne, a wskazówka płonie
słabym, jednostajnym światłem. Choć miała ochotę otworzyć okno
i rzucić tam wisior w najbliższą zaspę, zawiesiła go na szyi. Srebrzy-
sty metal emanował teraz ciepłem pomiędzy jej piersiami.
Gwennan obawiała się, że tej nocy znów będą ją dręczyły jakieś
koszmary. Spała jednak głębokim, spokojnym snem. Obudziła się, nim
jeszcze zadzwonił budzik, jakby wzywał ją jakiś głos. Ubrała się cie-
pło, nie tracąc czasu na zjedzenie śniadania, czy choćby wypicie kawy.
Po drodze pochwyciła jeszcze dziwny płaszcz i stojąc w progu, pod
blednącymi już gwiazdami, zarzuciła go na ramiona. Płaszcz otulił ją
szczelnie, jakby tylko dla niej był przeznaczony. Znów poczuła znajo-
my zapach, mocniejszy jeszcze niż zwykle. Nie był to zapach zimy 
przynosił obietnicę wiosny, powrotu życia na skutą mrozem ziemię.
Kiedy znalazła się na ścieżce wiodącej wzdłuż muru, nie dostrze-
gła żadnych śladów na śniegu  nikt z domu Lyle ów nie przechodził
tędy ostatnio. Mur wyglądał jak wielki śnieżny wał. Bezchmurne nie-
bo szarzało powoli, zapowiadając pogodny dzień.
Dzień przesilenia zimowego  niegdyś święto złych mocy. Naj-
krótszy dzień w roku, kiedy trzeba błagać słońce, by znów służyło
światu  czasami składając krwawą ofiarę.
Znieg nie przyklejał się do brzegów jej długiego płaszcza. Zdawa-
ło się wręcz, że jego krawędzie przecinają zaspy, pomagają jej poko-
nać wszelkie przeszkody. Gwennan stanęła przy murze, przez który
przechodziła już tak wiele razy. Położyła ręce na jego krawędzi i odbi-
ła się mocno od ziemi.
Ciemne plamy lasu odcinały się wyraznie od bieli śniegu. Prze-
skoczywszy mur, Gwennan przystanęła, by spojrzeć na gęsty zagajnik.
114
Nawet pozbawiony liści mógł stanowić doskonałą kryjówkę. Dla kogo?
Nie wiedziała, a raczej nie chciała wiedzieć.
Zanurzona po kolana w śniegu ruszyła naprzód, starając się trzy-
mać z dala od drzew. Patrzyła na pagórek i kamienie. Zauważyła ze
zdziwieniem, że ich szczyty nie są pokryte śnieżnymi czapami, a wo-
kół wzgórza nie ma żadnych zasp. Być może wiatr przeganiał śnieg
z tego odsłoniętego terenu?
Było już na tyle jasno, że mogła dojrzeć dach domu Lyle ów. Z ko-
mina unosiła się wąska wstęga dymu  jedyny widoczny znak życia.
Wokół panowała całkowita cisza.
Gwennan stanęła pomiędzy dwoma niższymi kamieniami, zwró-
cona twarzą do najwyższego. Sięgnęła pod płaszcz, rozsunęła zamek
kurtki i wyjęła wisior. Symbole, które przed chwilą ledwie się jarzyły,
teraz płonęły mocnym blaskiem, a ciepło medalionu przenikało przez
grube rękawice.
Podniosła go, tarczą ku górze, w stronę różowych pasów przeci-
nających niebo, zwiastunów wschodzącego słońca.
W tej samej chwili do uszu Gwennan dobiegł głos rogu  słaby,
odległy sygnał, przyzywający wiernych do świątyni. Dzwięczał dum-
nie, ponaglająco&
Drgnęła, spojrzała na las poniżej, niemal pewna, że ujrzy kogoś,
kto odpowie na to wezwanie, wynurzy się z leśnej kryjówki. Drzewa
jednak trwały nieruchomo. Potem z tarczy wystrzelił promień światła.
Zatoczył koło, tworząc złotą spiralę skierowaną w środek najwyższe-
go z kamieni.
Gdy dotknął jego powierzchni, ukryte zwykle przed jej wzrokiem
znaki natychmiast ożyły, nabrały wyrazistości. Gwennan jakby je zna-
ła, lecz nie mogła sobie przypomnieć&
 Fal, Fal  Iaqua  trunc Aspex sim, dontpex& [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl