[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miejscach. . .
 Chwileczkę. Ten od grobowca i nocnego życia jak wyglądał? Co o nim
wiecie?
 Istne przesłuchanie  zauważyła Tereska z urazą.
 Miał samochód  dodała równocześnie Okrętka.  O Boże, co to by-
ło? Jakiś bardzo porządny, czy nie Taunus?. . . Numer. . . Numer. . . Trzy lata po
kongresie wiedeńskim! Piętnaście i trzy, osiemnaście. . . Tysiąc osiemset osiem-
naście!
177
 Litery!  warknął Robin. Okrętka przestraszyła się.
 Nie wiem! Nikt nie ma takich inicjałów. . .
 W takim razie WF  przerwała Tereska.  To jest jedyne, czego nikt nie
ma, powinnaś to pamiętać już od zeszłego roku.
 A tak! Możliwe. WF-1818. To co. . .
Robin już się podniósł.
 Macie siedzieć spokojnie i nie ważcie się zmieniać miejsca pobytu! Nie
wiem, czy nie będziecie potrzebne. Nie patrzcie na mnie takim wzrokiem, nic się
nie dzieje, to trzeba sprawdzić po prostu na wszelki wypadek. . .
 Ho, ho!  powiedziała Okrętka, kiedy biały żagielek znikł w oddali. 
Ho, ho! Ho, ho!. . .
 Zacięło ci się coś?  spytała Tereska z irytacją.  Na przykład płyta? Już
nic innego nigdy w życiu nie powiesz?
 Ho, ho!  powtórzyła Okrętka, pełna nie skrywanego uznania i podzi-
wu.  Ho, ho! Ale gieroj!
 Można wiedzieć, co właściwie masz na myśli?
Okrętka oderwała wreszcie wzrok od jeziora i obejrzała się.
 Ho, ho! Ale się nagle odmienił. . . Niby taki łagodny, taki czuły, a tu proszę!
Pokazał męską rękę. Spróbowałabyś mu nie odpowiedzieć! Coś mi się widzi, że
charakterek to on ma. . . Ho, ho!
Tereska łypnęła na nią okiem i nic nie odpowiedziała. Fala błogiego szczęścia
napłynęła jej nagle do serca. Wyraznie poczuła, jak pod cieniutką warstewką za-
skoczenia, oburzenia i urazy kotłuje się w jej duszy istny gejzer uczuć całkowicie
odmiennych. I czuły, i łagodny, i potrafił pokazać męską rękę. . .
* * *
Volkswagen porykiwał silnikiem i podskakiwał na korzeniach, pokonując nie-
równą leśną drogę.
 No i masz, nie wtrącać się, nie wtrącać  szeptała jadowicie Tereska do
Okrętki, wracając nad Jezioro Nidzkie samochodem arystokraty.  Z wtrącania
się wynikają bardzo atrakcyjne rzeczy. Sami by na ten cmentarz nie wpadli.
 Sami by sobie nie namieszali  mruknęła Okrętka.  To prawie cud, że
im się w końcu udało, i chwała Bogu, bo inaczej mieli prawo nam łby poukręcać.
Ale draka, ho, ho!
Tegoż dnia o wczesnym świcie zostały uprzejmie, ale stanowczo wyrwane ze
snu i uwiezione w dal. Namiotem zaopiekował się leśniczy, uwiązując przy nim
wyjątkowo szczekliwego psa na bardzo długim łańcuchu. Formalności polegające
na pokazaniu palcem właściwego grobowca na właściwym cmentarzu i rozpozna-
niu na fotografii właściwego osobnika zostały załatwione w pół godziny, po czym
można było poświęcić czas porządnym i nareszcie kompletnym wyjaśnieniom.
178
 Ciągle rozpoznajemy jakieś zbrodnicze indywidua z fotografii  zauwa-
żyła Okrętka z niezadowoleniem.  Nie wiem, dlaczego nie z natury. Byłoby
prościej.
 Zbrodnicze indywidua mają to do siebie, że bywają niesympatyczne 
odparł konfidencjonalnie znajomy kapitan i otarł sobie wielką chustką pot z czo-
ła.  Fotografia nigdy nie próbuje się mścić na świadkach. Ręczę wam za to
doświadczeniem całego życia.
Na jeziorze pod kościołem pojawili się państwo Strzałkowscy ze swoją moto-
rówką. Bardzo byli zaciekawieni sensacją, o której poinformował ich arystokrata.
Zwolnione z obowiązków urzędowych Tereska i Okrętka wraz z całym towarzy-
stwem udały się do leśniczówki, gdzie nie wiadomo skąd znalazł się także Robin.
Pani Strzałkowska energicznie poparła przyjaciółki w żądaniach szczegółowych
wyjaśnień.
 Zdaje się, że to pan jest duszą afery  zwróciła się do Robina.  Jestem
starsza od pana i proszę mi się nie sprzeciwiać! Natychmiast proszę mówić!
 Duszą afery jest docent Koprzyc  odparł Robin.  On ma największe
zasługi. Był pierwszym człowiekiem, który dawno już zwrócił uwagę na osobli-
we zjawisko. Rozmaite przedmioty zabytkowe tajemniczo znikały z rozmaitych
miejsc. Zainteresował się tym żywiej. . .
 Nic nie wiedziałem, Kaziu, że ty jesteś taki Sherlock Holmes  przerwał
ze zdumieniem pan Strzałkowski.
 Z początku ginęły przeważnie obrazy i porcelana  ciągnął Robin. 
Przedmioty, których zniszczenie może być zrozumiałe i łatwo wytłumaczalne.
Stopniowo zaczęły ginąć także inne rzeczy z muzeów, z magazynów Desy, z pra-
cowni konserwatorskich, przy czym nikt nigdy nie meldował o żadnej kradzieży,
przepadały pozornie legalnie, jeśli tak można powiedzieć, niszczyły się.
 Bhakowało szczątków  wtrącił arystokrata.  Zauważyłem, że heszt-
ki się dziwnie dematehializują. Kilka hazy przypadkiem, a potem już zacząłem
specjalnie sphawdzać.
Cztery pary oczu z nadzwyczajnym zainteresowaniem przenosiły się kolejno
z niego na Robina i z Robina na niego. Robin znów zabrał głos.
 Proszę uprzejmie nie pytać mnie, jakim sposobem zainspirowana przez
docenta milicja doszła do pewnych odkryć, bo tego nie wiem. Milicja ma swo-
je metody działania, które raczej niechętnie rozgłasza, czemu osobiście się nie
dziwię. Z punktu widzenia przestępców byłoby to zbyt pożądane. . . Dość że wy-
kryto wreszcie, że jakiś człowiek. . . człowiek w znaczeniu symbolicznym, mogła
to być jednostka, mogła być grupa. . . jakiś człowiek zdobywa owe przedmioty
rozmaitymi drogami, rozwijając działalność na szeroką skalę. Należało złapać za-
równo człowieka, jak i jego niewątpliwych pomocników. Trudności przysparzał
fakt, że ani jedna z zaginionych rzeczy nie ukazała się nigdy na rynku. Niczego
nie usiłował sprzedać, nikomu nic nie pokazał. . .
179
 Kolekcjoner-skąpiec?  zainteresowała się pani Strzałkowska.
 Raczej kolekcjoner-handlowiec. Miał zamiar, zgromadziwszy dostatecznie
okazały majątek, wszystko hurtem wywiezć za granicę i tam sprzedać. . . [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl