[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chciała poddać. Budziła w nim bezmierną litość. Postanowił sobie, że dzisiaj nie będzie
nalegał dłużej. Gdy Hollmann opuści Taxemburg, wówczas on, Ginter, wymusi na niej
wyznanie, że kocha tamtego, nakłoni ją do szczerości. Nie liczył się z tym wcale, ile sam
wycierpi przy tym.
Jedno go tylko trapiło: chociaż Hollmann był genialnym artystą, nie uważał go za
prawy charakter. Nie wiedział, czy Dagmara będzie z nim szczęśliwa. Ale jeśli ona widzi w
tym związku swoje szczęście, nie może zagradzać jej drogi do niego.
- Jak chcesz, Dagmaro - rzekł wreszcie. - Ale nie zapominaj, co jeszcze przed naszym
ślubem mówiłem ci na ten temat, a także, iż zdrada kobiety przywiodła mnie do zgładzenia
ludzkiego życia; do dzisiejszego dnia nie przebolałem tego. Nie chcę być znowu zdradzony.
Przyjdz do mnie z własnej woli i powiedz mi szczerze, jeśli ciąży ci życie ze mną, a ja podam
ci pomocną dłoń. Ale musisz być szczera.
Ujął jej rękę, podniósł do ust i spojrzał przy tym na nią wzrokiem, który ją do głębi
wzruszył. Wyszedł szybko, nie czekając na odpowiedz. Dagmara stała zaś jak urzeczona, z
ręką przyciśniętą do serca, spoglądając jeszcze za nim. Potem przymknęła oczy, starając się
wywołać w pamięci jego ostatnie spojrzenie. Zadrżała, jak w gorączce i wyciągnęła ręce
przed siebie, jakby go chciała zatrzymać.
Czemu tak spojrzał na nią? Co było w jego oczach? Ból, zgryzota, rozpacz, tak, było
w nich wszystko. Lecz oprócz tego, jeszcze coś innego... coś innego... Boże wielki! Czy
postradała zmysły? Czy gorące pragnienie stworzyło nieprawdopodobne majaki?
Padła na kanapę i ukryła twarz w dłoniach.
- Dlaczego odszedł od niej po takim spojrzeniu? Czemu ją pozostawił z tymi
wątpliwościami? Czy było to tylko złudzenie jej wyobrazni, czy też naprawdę w jego
spojrzeniu malowało się ciepłe, serdeczne uczucie?
Zerwała się nagle. Nie, nie należy dopuszczać takiej nadziei, bo gdyby ją zawiodła,
zbyt gorzki byłby to zawód. On nie mógł jej kochać. Przecież niedawno widziała, jak na
widok Lizy Rothberg spochmurniał i posmutniał, a potem był całe tygodnie przygnębiony.
Nie, nie miłość malowała się w tym wzroku; dobroć, troska, może nawet współczucie,
ale nie miłość. Własna jej tęsknota stworzyła tę złudę, nic więcej. Tylko spokoju - tylko nie
wywołać złudzeń, które się potem rozwieją!
Zmusiła się do równowagi, wmówiła w siebie pomyłkę i usiłowała myśleć o czymś
innym. Ale mimo woli miała wciąż przed oczyma to spojrzenie, które wstrząsnęło nią silnie.
Tymczasem nadeszła chwila przebrania się do obiadu. Zjawiła się pokojowa, aby ją zapytać,
jaką ma przygotować suknię. Dagmara odpowiedziała machinalnie i równie machinalnie
zmieniła toaletę, po czym zeszła do jadalni.
Werner Hollmann i Ginter weszli tam jednocześnie z nią. Ginter był blady, ale jak
zwykle spokojny. Rzuciła na niego ukradkowe spojrzenie. Gdy spostrzegła, że ani jeden
muskuł jego twarzy nie drgnął, i ona opanowała wzburzenie. Usiedli przy okrągłym,
nakrytym już stole i Ginter rozpoczął rozmowę. Silił się na ten sam ton. Ale oboje nie bardzo
wiedzieli co mówią. I Hollmann, chociaż roztargniony, brał udział w ożywionej rozmowie,
sypiąc dowcipami. Doskonałe potrawy odnoszono nie tknięte. Nikt nie zważał na nie. A już
najmniej Dagmara. Myśli jej były zajęte czymś innym.
Gdy po posiłku podano czarną kawę, Hollmann zwrócił się do Dagmary:
- Pani hrabino, czy mogę prosić panią jeszcze o jedno posiedzenie po południu? Mam
nadzieję, że już po raz ostatni muszę panią trudzić. Do jutra portret będzie gotowy.
W obecnym nastroju Dagmara nie była skłonna do wysłuchania prośby Hollmanna.
Pomyślała jednak, że dobrze byłoby, aby skończył pracę i mógł nareszcie wyjechać. Zgodziła
się więc.
Zaraz po obiedzie z pomocą pokojowej ubrała się w strój dworski i wpięła diadem we
włosy.
Potem udała się do pracowni. Znowu, jak dawniej na uroczystościach dworskich,
diadem ugniatał jej czoło. W ogóle czuła się niedobrze, lecz chciała się przemóc.
Hollmann wyszedł naprzeciw niej i podniósł jej rękę do ust.
- Królowa raczyła odwiedzić swego wasala - rzekł z emfazą.
Dagmara zamiast odpowiedzi potrząsnęła głową i przybrała wskazaną pozę.
Hollmann stanął przed sztalugą. Odczuł tłumione wzburzenie Dagmary i wziął je na
swój rachunek. Wpił palące oczy w jej bladą, słodką twarzyczkę. Zauważył, że jest zatopiona
w myślach. Od czasu do czasu zbliżał się do niej, poprawiał fałdy sukni, zmieniał pozę.
Pod pozorem pracy nad portretem nie spuszczał z jej twarzy wzroku, pełnego
magnetycznej siły. Czekał, aż sugestia zacznie działać, by przypuścić atak. Chwilowo nie
zanosiło się na to.
Na domiar złego zaledwie w dziesięć minut po przyjściu Dagmary do pracowni,
ukazał się tam Ginter.
- Nie przeszkadzam panu? - zapytał.
Hollmann życzył mu w duchu, by poszedł gdzie pieprz rośnie, a twarz Dagmary
zaróżowiła się znowu. Usta jej zadrgały, a czoło zmarszczyło się.
 Nadejście pana małżonka równie mało jak mnie zachwyciło naszą słodką hrabinę.
Mam nadzieję, że nie zabawi długo - pomyślał Hollmann. Czekało go drugie rozczarowanie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl