[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w piżamie trzymał groznego psa na smyczy. Nie mówiąc już o dwóch irytujących nastolatkach.
- Nie słuchajcie go! - krzyknęła Brenda.
- On kłamie. Naopowiadał nam niestworzonych rzeczy, a wszystko dlatego, bo myślał, że jesteśmy
mamą Lindsey.
Przez chwilę wszyscy w milczeniu wpatrywali się w Brendę.
- Hm, wy dwie jesteście jakąś inną kobietą? Znaczy się mamą jednej z was? Znaczy się on tak myślał?
- powiedział starszy z policjantów, porządkując informacje w skołowanej głowie.
- Ale najpierw powiedzcie, jak dobrze znacie tego człowieka?
- Nazywam się Steve Conlan - ponownie oznajmił Steve.
145
- Co wcale nie musi być prawdą - skontrowała gromko Brenda.
- Jeśli pozwolicie mi wyjąć portfel, udowodnię, kim naprawdę jestem - powiedział spokojnie i powoli
zaczął opuszczać jedną rękę.
- Trzymaj ręce tak, żebym je widział! - krzyknął policjant.
- Co tu się dzieje?
Wszyscy odwrócili się w kierunku kobiecego głosu. Cudownego, słodkiego głosu, pomyślał Steve.
Uniósł głowę i westchnął z ulgą, gdy ujrzał Meg, która wychylała się z okna na piętrze.
- Meg! - krzyknął uradowany. - Czy możesz tym wszystkim ludziom powiedzieć, kim jestem? I że
mogą opuścić te swoje armaty?
- Steve? Co ty tutaj robisz?
- Zna pani tego mężczyznę? - spytał jeden z policjantów.
- Czy mogłaby pani zej ść do nas? - poprosił drugi.
- Oczywiście, zaraz tam będę.
- Czy zakradałeś się, żeby zobaczyć się z mamą? - agresywnie rzuciła Lindsey, patrząc na Steve'a.
- Lindsey, to wszystko nie jest tak, jak ci się wydaje - powiedział łagodnie. Miał wyrzuty
146
sumienia. Chciał z nią porozmawiać, ałe niekoniecznie nocą, w podejrzanych okolicznościach i w
asyście policji.
- Akurat! - Brenda prychnęła z pogardą.
- Linds, jak myślę, to bardzo interesujące, że ten facet ma torebkę twojej mamy. - Jej głos ociekał
zjadliwą ironią.
- To jasne, ukradł ją!
- Bzdura! - Steve już nie panował nad złością. - Przyszedłem, żeby ją oddać.
- O! Masz moją torebkę - ucieszyła się Meg, która właśnie pojawiła się w drzwiach.
- Dzień dobry, panie Robinson - przywitała się z sąsiadem.
Pan Robinson ukłonił się Meg i uznawszy, że nie jest już potrzebny, gwizdnął na psa i wszedł do
domu.
- Moja torebka - powtórzyła z ulgą w głosie. - Całe szczęście, że ją znalazłeś.
- Zostawiłaś ją w moim samochodzie. Policjanci zgasili latarki i schowali pistolety
do kabur. Steve, gdy tylko oczy przyzwyczaiły mu się do nikłego oświetlenia z okien domu, poczuł,
jak krew szybciej płynie mu w żyłach. Ubrana w skąpy szlafroczek Meg wyglądała bardzo ponętnie.
Próbowała trzymać poły, ale przy każdym ruchu odsłaniała kawałek uda.
147
Kątem oka dostrzegł, że policjanci również nie mogą oderwać od niej oczu. Na końcu języka miał
kąśliwą uwagę na temat funkcjonariuszy publicznych, którzy zachowują się jak napaleni smarkacze,
ale powstrzymał się. Sam był jak napalony małolat, no, tyle że miał do tego prawo, czyż nie?
Policzył w myślach do pięciu, po czym spojrzał na Lindsey i niby poprosił, choć tak naprawdę
zabrzmiało to jak niecierpiące zwłoki polecenie:
- Mogłabyś przynieść mamie płaszcz?
- Nie będziesz mi rozkazywał - syknęła.
Meg zamrugała nerwowo. Uświadomiła sobie, że niespecjalnie ubrana stoi na środku ogrodu w
męskim towarzystwie.
Jeden z policjantów zadał kilka pytań Lindsey, a w tym samym czasie drugi zajął się Steve'em i Meg.
- Czy potwierdza pani, że zna tego mężczyznę?
- Tak, oczywiście - odparła Meg. - Nazywa się Steve Conlan.
- Steve Conlan - powtórzył powoli policjant, notując w notesie. - Tak właśnie się przedstawił.
Steve spojrzał na niego wzrokiem pod
148
tytułem:  A nie mówiłem, palancie?", jednak nie wyraził tej opinii głośno. Zamiast tego wyciągnął
portfel i pokazał dokumenty.
- On nie ukradł moj ej torebki - dodała Meg.
- Spotykałaś się z nim za moimi plecami?
- krzyknęła Lindsey, odpychając policjanta i podbiegając do mamy. - Nie wierzę, po prostu nie
wierzę! Po tym wszystkim, co sobie powiedziałyśmy?
Meg czuła się okropnie.
- Porozmawiamy o tym pózniej - stwierdziła po chwili.
Lindsey jednak nie zamierzała czekać.
- Naprawdę wierzyłam, że cię przekonałam! Wierzyłam, że dotarło do ciebie to, co mówiłam... - Głos
jej zadrżał. - Co mówiłam z głębi serca, mamo... Niestety myliłam się.
Policjanci zostali wezwani przez radio do innego zdarzenia.
- Czy wszystko w porządku, pani Remington? - spytał dowodzący patrolem.
- Tak jest.
- Młoda damo? - zwrócił się do Lindsey. Lindsey skrzyżowała ręce na piersi i wbiła
obrażony wzrok w niebo.
- Moja mama bardzo mnie zawiodła
- oznajmiła z boleścią w głosie.
149
- Przykro mi, ale w tej akurat sprawie nie mogę ci pomóc.
- Wiem, proszę pana. - Pokręciła głową. - Cóż, miałam o niej lepsze zdanie - dodała z dramatyczną
zadumą.
- Lindsey, chyba się zapominasz! - upomniała ją Meg. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl