[ Pobierz całość w formacie PDF ]

które nie dawały dostępu nawet odrobinie słońca - tęsk­
ni za widokiem spowitego w mgły, stojącego głazu, nad
którym szybuje para mew arktycznych, i za widokiem
Cudu, rozciągniętego jak turecki dywanik na kamiennej
podłodze w wielkiej sali.
Ich powóz zatrzymał się najpierw w pobliżu Chance-
ry Lane, przy biurach adwokata Gabriela, pana George'a
Pratta, tęgiego mężczyzny, obdarzonego parą najbardziej
krzaczastych brwi, jakie Eleanor w życiu widziała. Tkwi­
ły one na jego czole pod mocno już przerzedzonymi,
szpakowatymi włosami i bardziej przypominały jedną
brew niż dwie zrośnięte. Kiedy Gabriel przedstawił im
pana Pratta, ten rodowity Szkot serdecznie powitał Ele­
anor i obie dziewczynki.
- To wielka przyjemność, lady Dunevin, panno Julia-
no i panno Brighde. Witam panie w Londynie.
On pierwszy zwrócił się do Eleanor, tytułując ją lady
Dunevin; spodobało jej się brzmienie tego nazwiska.
Przestała już być lady Eleanor Wycliffe.
Pan Pratt poświęcił chwilę na omówienie jakichś inte­
resów z Gabrielem, a następnie zaopatrzył ich w klucze
do miejskiego domu Dunevinów na ulicy Upper Brook,
w okolicy, którą Eleanor bardzo dobrze znała. Była to
spokojna ulica tuż przy Grosvenor Sąuare, zamieszkana
przez zamożnych ludzi. Po obu jej stronach stały gustow­
ne, modne domy, a oddalona była tylko o kilka przecznic
od londyńskiej rezydencji jej brata, Knighton House
przy Berkeley Sąuare.
Wyszedłszy od pana Pratta ruszyli w kierunku Upper
Brook i po drodze przejechali przez Berkeley Sąuare.
Eleanor zauważyła, że na drzwiach frontowych Knigh­
ton
House
wisi
wypolerowana,
mosiężna
kołatka
w kształcie ananasa, sygnalizująca, że cała rodzina prze­
bywa w mieście. Dreszcz ją przeszedł i nagle zapragnęła
otworzyć drzwi powozu, i podbiec po tych małych ka­
miennych schodkach do drzwi.
Na ulicy ruch się nagle nasilił i powóz przystanął. Ga­
briel musiał zauważyć, że Eleanor wpatruje się w czer­
woną ceglaną fasadę budynku, który przez całe swoje ży­
cie nazywała domem. Minę miała tak żałośnie niezdecy­
dowaną, że pochylił się ku niej i zapytał:
- Co się stało, Eleanor?
Żona popatrzyła na niego i uśmiechnęła się, usiłując
pozbyć się chmurnych myśli.
- To dom mojej rodziny - powiedziała. - Tam na górze,
za drzewami, widać okno od mojej sypialni. A kwiaty
w skrzynkach na dole sadziłyśmy na wiosnę razem z mamą.
Drzwi frontowe otworzyły się i Eleanor aż cichutko
krzyknęła na widok kamerdynera Knightonów, Forbesa,
który czyścił szczotką mały dywanik,
przewieszony
przez frontową poręcz.
Gabriel wyczuł, jak dręczy ją to, że czuje się niemal
obca w obliczu czegoś, co zawsze zapewniało jej poczu­
cie bezpieczeństwa.
- Czy chciałabyś, byśmy do nich zajrzeli?
Eleanor rozważała przez chwilę jego propozycję, po­
tem potrząsnęła głową.
- Nie. Jeszcze nie. Chciałabym, żebyśmy najpierw się
zadomowili, i muszę zastanowić się, co mam im na wstę­
pie powiedzieć. Tak wiele spraw powinnam z nimi omó­
wić, że naprawdę nie wiem, od czego zacząć.
Gabriel uśmiechnął się do niej i powiedział tonem,
który bardzo przypominał Mairi:
- Zwykle najlepiej zaczynać od początku, dziewczyno.
Kiedy powóz ruszał, Eleanor wydało się, że za jednym
z parterowych okien mignęła jej jakaś postać, że przesu­
nęła się za nim czyjaś sylwetka.
Dech jej zaparło i dopóki mogła, nie spuszczała tej po­
staci z oczu, powtarzając w myśli:
Przyjechałam
do
domu,
mamo.
16 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl