[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mi mieć wokół siebie przyjazne dusze. Możecie tu wszyscy
zostać tak długo, jak tylko chcecie.
Goldie okazała się wspaniałą kucharką. Po obiedzie wy-
szli do ogrodu, gdzie opowiedziała im mnóstwo ciekawych
S
R
historyjek dotyczących jej ukochanych gryzoni. Były to susły.
Ich liczne zdjęcia i rysunki porozrzucane były po całym
domu.
- One są bardzo śmieszne - powiedział Robbie.
Goldie poczuła się dotknięta.
- Zmieszne? Nic podobnego. Kiedy je lepiej poznasz,
zmienisz zdanie. Mam podziemne stanowisko obserwacyjne.
Zamontowałam specjalną szybę i będziesz mógł zobaczyć,
jak naprawdę wygląda ich życie.
- Coś takiego jak mrówcza farma? - zapytał chłopiec,
a Goldie potwierdziła jego przypuszczenie.
- Dlaczego zajmujesz się tymi zwierzątkami? Dlaczego
mieszkasz na takim odludziu? Nie czujesz się tu samotna?
- pytała Charlie.
- Nigdy - odpowiedziała Goldie. - Zajmuję się susłami
przede wszystkim dlatego, że nie są ludzmi.
- Nie lubisz ludzi?
- Ano nie. Nigdy ich nie ma, gdy ich najbardziej potrze-
bujesz. - Potrząsnęła ze smutkiem głową. - Co innego susły.
Zawsze możesz być pewna, że te małe stworzonka zachowają
się tak, jak tego oczekujesz. Są przewidywalne.
Charlie nagle zrozumiała, dlaczego dla swojej matki była
wiecznym zródłem rozczarowań. Nigdy przecież nie spełniała
jej oczekiwań. Zabawne, jak wszystko zależy od punktu
widzenia.
Powinna bardzo uważać, by nie popełnić tego samego
błędu w stosunku do Robbiego. Nie wolno jej naginać go do
swoich wyobrażeń. Chłopiec musi zawsze pozostać sobą. Co
oczywiście nie oznacza, że pozwoli mu na zupełną swobodę,
ale nie wolno jej złamać mu charakteru.
Po jedzeniu wszyscy jeszcze przez chwilę pozostali przy
stole. Jednak Robbie i Charlie byli bardzo zmęczeni.
S
R
- Czas do łóżek - nakazała Goldie, energicznie wstając
z krzesła. - Dobrze, że mam pokój gościnny.
Charlie i Denver ruszyli za nią, unikając wzajemnych
spojrzeń.
- Wy dwoje możecie spać tutaj - zaczęła Goldie, pokazu-
jąc wielkie małżeńskie łoże, wypełniające prawie cały pokoik.
- Nie - powiedziała Charlie, gwałtownie się cofając
i ukradkiem zerkając na Denvera.
- Co się stało? - zapytała Goldie. - Zobaczyłaś szczura
w pościeli?
- Nie... - Charlie znów spojrzała na Denvera. - Posłuchaj,
Goldie, my nie sypiamy ze sobą.
Goldie badawczo spojrzała na nich znad okularów.
- A ja myślałam, że jesteście małżeństwem.
- Nie - odpowiedziała szybko Charlie.
- Tak, ale... -jednocześnie zaczął mówić Denver.
Spojrzeli na siebie i oboje potrząsnęli głowami.
- Nie jesteśmy - przyznał Denver.
- Jesteśmy, ale... - Charlie wzięła głęboki oddech.
Zdumiona Goldie pokiwała głową i taktownie powstrzymała
się od dalszych pytań.
- W porządku, rozumiem. Jesteście parą, ale nie jesteście
małżeństwem. Albo jesteście małżeństwem, ale nie jesteście
parą. To nic nadzwyczajnego. Na przykład w świecie su-
słów...
- Więc gdzie będziemy spać? - szybko przerwał jej Den-
ver, chcąc uniknąć następnego wykładu o życiu małych gry-
zoni.
- Już dobrze - ustąpiła Goldie. - To może Charlie i Rob-
bie będą spali w tym łóżku, a ty, Denver, prześpisz się na
kanapie? Czy tak będzie dobrze?
S
R
- Tak - odpowiedzieli równocześnie z widoczną ulgą.
Cała trójka spała kamiennym snem. Rano obudziła ich
dopiero krzątanina gospodyni. Wstawali powoli i leniwie.
Goldie poczęstowała ich domowym chlebem i jajecznicą.
Rozmowa przy stole toczyła się niemrawo. Gdy skończyli
jeść, Charlie wreszcie żebrała się na odwagę i postanowiła
wyjaśnić dręczącą ją zagadkę.
- Denver, jak długo tu zostaniesz?
- Chyba powinienem przez jeden dzień dać odpocząć
mojej nodze - odpowiedział, unikając jej spojrzenia. - Wy-
ruszę jutro rano.
Charlie utkwiła wzrok w talerzu, by nie dojrzał w jej
oczach rozczarowania. Jeszcze jeden wspólny dzień,
a pózniej najpewniej już nigdy go nie zobaczy.
Nie potrafili wykorzystać umykających chwil. Zbliżająca
się rozłąka wzbudziła w nich niepokój i zdenerwowanie.
W miarę upływu dnia wynajdywali wciąż nowe powody do
sprzeczek. Gdy Denver zrobił jej potworną awanturę, że
przełożyła gdzieś jego mapę, Charlie nie wytrzymała.
- Muszę poprosić Goldie o butelkę whisky i upić cię.
Spojrzał na nią zaskoczony i trochę zaniepokojony.
- Po co?
Z czułością patrzyła, jak nerwowo odrzuca z czoła opada-
jącą grzywkę.
- Widziałam cię już pijanego - powiedziała łagodnie.
- Upijanie się to głupota.
- Wiem, ale jesteś wtedy dużo przyjazniej nastawiony do
świata.
Charlie spojrzała mu w oczy, lecz Denver odwrócił się
i pomaszerował do kuchni. Odczuła głęboki smutek. Zostało
im tak niewiele czasu, czemu więc marnują go w tak bezsen-
sowny sposób?
S
R
Goldie chyba zorientowała się w sytuacji, bo z miną spi-
skowca powiedziała:
- Zabieram Robbiego na łąkę, by poznał moje susły.
Przyda mu się trochę ruchu.
- Pójdę z tobą - powiedział Denver, sięgając po marynar-
kę. Jednak Goldie powstrzymała go uniesioną
dłonią i groznie powiedziała:
- Nie, ty z nami nie idziesz.
- Dlaczego? O co chodzi? - zapytał zdziwiony.
Goldie mrugnęła do niego.
- Nie jestem ślepa. Wyczuwam napięcie między wami.
Chyba musicie sobie coś wyjaśnić w cztery oczy.
- Wszystko sobie wyjaśniliśmy - zaprotestował Denver.
Goldie lekceważąco prychnęła.
- Już czas, byście zaczęli mówić tym samym językiem.
Wiem coś na ten temat. Wystarczająco długo śledziłam życie
miłosne susłów, by nauczyć się odczytywać ukryte sygnały.
- Stojąc w drzwiach, spojrzała na nich groznie. - Daję wam
dwie godziny. Po powrocie nie chcę słyszeć żądnych awantur.
Zrozumiano?
- Tak jest, kapitanie - odpowiedział Denver.
Drzwi zamknęły się, a oni patrzyli na siebie z wyczekiwa- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl