[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ich obydwu w zasięgu ręki. Nagle chwyciłem mężczyzn w stalowy uścisk.
Uderzyłem w miejsca między łopatkami. Wyczułem oczywiście coś miękkiego pod
kitlami. Znów zrobiło mi się niedobrze.
Widziałem kiedyś przejechanego kota na drodze. Nieszczęsny zwierzak leżał na
plecach, nienaturalnie wygięty poruszał konwulsyjnie kończynami. Tych dwóch biedaków
wyglądało podobnie. Ich mięśnie drgały konwulsyjnie, jakby każdy nerw w ciele porażony
został śmiertelnie.
Stało się tak widocznie dlatego, że uderzeniem zniszczyłem ich władców.
Nie byłem w stanie ich utrzymać. Wyrwali mi się z rąki i upadli na podłogę. Po chwili
drgawki ustały i leżeli bez ruchu, nieprzytomni. Sądziłem, że nie żyli.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Chwileczkę - krzyknąłem - doktor jest zajęty.
Upewniłem się, że drzwi są zamknięte. Odwróciłem  doktora i zdjąłem z niego
płaszcz, żeby zobaczyć co stało się z pasożytem. Ciało pasożyta wyglądało jak popękana
śluzowa papka, zaczynało już cuchnąć. Byłem z tego zadowolony, gdyby pasożyty nie
zdechły, zdecydowałbym się je spalić. Wówczas żywicielom groziłaby śmierć. Zresztą
zostawiłem tych ludzi, bez względu na to, czy żyli, czy nie. Jeśli żyli, pewnie znów zostaną
zarażeni. Nie mogłem im pomóc.
Reszta pasożytów czekała spokojnie w swoich pojemnikach. Spaliłem je szybko. Pod
ścianą stały dwie skrzynie tych potworów. Skąd oni biorą ich aż tyle? Paliłem je, aż drewno
pudeł się zwęgliło. Ktoś znowu zapukał. Rozejrzałem się wkoło pośpiesznie, żeby znalezć
miejsce, gdzie mógłbym schować ciała mężczyzn.
Nie znalazłem, więc zdecydowałem się wykonać klasyczny wojskowy manewr -
odwrót. Ale kiedy stałem już przy drzwiach, poczułem, że o czymś zapomniałem. Zawahałem
się i rozejrzałem po pokoju.
Pokój był w porządku. Wyglądało na to, że mój niepokój nie miał podstaw. Mogłem
jeszcze wykorzystać ubrania  doktora albo jego pomocnika, ale nie chciałem ich dotykać.
Wtedy dostrzegłem, że popiół pokrywa kontroler wzroku leżący na krześle. Rozpiąłem
koszulę, otarłem kontroler z kurzu i włożyłem podkoszulę między łopatki. Mój zapięty
kołnierzyk i zasunięty zamek kurtki utworzyły wybrzuszenie, o które chodziło.
- Obcy i przerażony w świecie nie przeze mnie stworzonym - zanuciłem znaną
melodię.
Ale tak naprawdę, czułem się zadowolony z siebie. Drugi policjant sprawdzał mój
pojazd. Spojrzał na mnie badawczo, kiedy wróciłem na miejsce kontroli.
- Jedz na policję w City Hall - rozkazał.
- Oddział policji City Hall - powtórzyłem posłusznie. Ruszyłem w tym kierunku,
potem skręciłem w Nicols Freeway. Zatrzymałem się tutaj, bo ruch był mały i nacisnąłem
guzik do zmiany numerów rejestracyjnych, mając nadzieję, że nikt mnie nie obserwuje.
Możliwe jednak, że będą wymagać ode mnie tych samych numerów przy wyjazdowych
rogatkach. %7łałowałem, że nie mogę zmienić rysów twarzy czy koloru samochodu.
Droga szybkiego ruchu prowadziła do Magee Traffic Way, skręciłem jednak w
mniejszą ulicę i dotarłem do zamieszkanej części miasta.
ROZDZIAA OSIEMNASTY
Miasto nie wyglądało najlepiej. Próbowałem ominąć punkty kontrolne i zobaczyć, co
się tutaj naprawdę dzieje. Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku, ale przeczucie
mówiło mi, że to zwykły podstęp - sposób na zmylenie przeciwnika. Próbowałem dostrzec
coś, co by mi pomogło ustalić faktyczny stan rzeczy.
Kansas City to centrum sąsiedzkich układów utrwalonych przez związki rodzinne
przez dziesiątki lat.
Czas, jakby je omijał. Dzieci bawiły się na trawnikach, a dorośli siedzieli w chłodzie
wieczoru na werandach, tak jakich dziadowie i pradziadowie. Nie ruszyliby się nawet, gdyby
dookoła trwało bombardowanie. Dziwaczne, stare, olbrzymie budynki miały jakiś swoisty
czar starych przytulnych miejsc. Widząc to, można się zastanawiać dlaczego Kansas City ma
tak okropną reputację. Te domy z ich spokojnymi mieszkańcami stanowiły enklawę
nietykalności, bezpieczeństwa, stałości starych wartościi zasad.
Krążyłem po ulicach, próbując wczuć się w nastrój dzielnicy. Była akurat leniwa pora
dnia, czas na pierwszego drinka, na podlewanie trawników i sąsiedzkie pogawędki.
Tak właśnie to wyglądało. Przed sobą zobaczyłem kobietę pracującą w ogródku. Była
w stroju do opalania, odsłaniającym plecy. Wyraznie nie miała nic wspólnego z pasożytami,
tak jaki dwoje małych dzieci biegających obok niej. Więc wszystko było w porządku.
Panował upał - większy niż w Waszyngtonie. Rozglądałem się za  nagimi plecami ,
za ludzmi biegającymi w skąpych letnich strojach i sandałach. Kansas City należało do miast
religijnych i czuło się tu purytańskie wpływy. Ludzie nie rozbierali się z powodu upałów z tak
radosną jednomyślnością, jak w Laguna czy Corel Beach. Całkiem ubrani mieszkańcy nie
byli rzadkością nawet w najbardziej gorący dzień. Owszem, biegała po ulicach masa
dzieciaków skąpo odzianych, ale na kilkanaście mil, które zrobiłem jeżdżąc po mieście,
spotkałem pięć kobiet i dwóch mężczyzn z nagimi plecami. A widziałem w sumie może z
pięćset osób. Tego dnia słońce grzało bezlitośnie.
Wziąwszy pod uwagę, że kilku ubranych prawdopodobnienie było zarażonych, reszta
- jakieś dziewięćdziesiąt procent populacji to żywiciele.
Kansas nie było tylko kontrolowane, jak na przykład Brooklyn, było skomasowanym
siedliskiem tych potworów. To miasto pasożytów. Poczułem paniczne pragnienie, żeby
natychmiast stąd zwiać. Przecież wiedzieli, że uciekłem z pułapki na rogatkach. Będą mnie
szukać. Możliwe, że pozostałem jedynym wolnym człowiekiem. A oni są wszędzie dookoła.
Próbowałem opanować rozdrażnienie. Agent, który daje się w takiej sytuacji złamać,
jest bezużyteczny dla Sekcji.
Policzyłem do dziesięciu i starałem się uspokoić, by przemyśleć sytuację. Przecież to
niemożliwe, żeby pasożyty mogły opanować całe miasto liczące milion mieszkańców.
Przypominałem sobie swoje doświadczenia sprzed dwóch tygodni. Ilu nowych żywicieli
mogliśmy wtedy złapać? Oczywiście to była mało znacząca część inwazji, podczas której
byliśmy uzależnieni od dostawcy nowych pasożytów. Tymczasem Kansas City musiało mieć
własny latający talerz, który wylądował gdzieś niedaleko. To nadal wydawało się absurdem.
Przecież do opanowania takiego miasta potrzeba nie jednego statku kosmicznego, ale tuzina,
albo i więcej. Ale jeśli byłoby ich tak wiele, stacje kosmiczne musiałyby je spostrzec. Radary
wykryłyby to.
Zastanawiałem się, w jaki sposób przenoszą się z miejsca na miejsce.
Może po prostu się pojawiają, zamiast spadać w dół jak rakiety. Może używają
przestrzeni czasowej? Nie wiem, co to wszystko naprawdę oznacza i chyba nie ma nikogo,
kto by wiedział. Nie domyślamy się nawet, do czego są zdolne pasożyty, jakie są ich
możliwości techniczne i chyba bezsensem jest oceniać ich stopień rozwoju przez pryzmat
naszej wiedzy.
Ale dane jakie zebrałem nasuwają wniosek, który zaprzecza logice. Dlatego muszę
wszystko sprawdzić zanim przekażę te informacje. Jedno było pewne: jeżeli założymy, że
pasożyty chcą opanować miasto, zachowują to w tajemnicy. Starają się, by Kansas wyglądało
jak normalne skupisko wolnych ludzi. Może dlatego nie rzucałem się w oczy tak bardzo, jak
sądziłem.
Nagle spostrzegłem, że mijam tereny należące do dzielnicy plażowej. Zawróciłem.
Pomyślałem, że na terenie kąpieliska powinienem spotkać tłumy ludzi, a tu teren wyglądał na
zupełnie opustoszały. Brama była zamknięta i wisiało na niej ogłoszenie:  Na czas sezonu
zamknięte . Basen kąpielowy zamknięty podczas najgorętszej części lata? O co chodzi? Może [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl