[ Pobierz całość w formacie PDF ]

naprawdę problem, który jedynie detektyw jest w stanie rozwikłać".
- O, już go słyszę. - krzyknęła Ginny i rzuciła się do drzwi.
- Cześć Macaroni, proszę do środka.
Jane nie wierzyła własnym oczom. Mały człowieczek, około
czterdziestki, ubrany był w żółty podkoszulek, spodnie w podobnym
kolorze i czapkę baseballową, z której daszka zwisały nitki makaronu.
Wielkie czerwone litery na koszulce głosiły: PASTA FORPEP.
- Niech się pan rozgości - zachęcała Ginny, prowadząc mężczyznę do
krzesła przy biurku Jane.
RS
71
- To jest Walker. Och, przepraszam, pani Walker, prywatny detektyw.
Myślę, że może panu pomóc.
Jane zdobyła się na przyjazny uśmiech.
- Witam panie... Macaroni. Myślę, że najpierw powinnam dowiedzieć
się o panu czegoś więcej. Jak brzmi pana pełne imię i nazwisko?
Mężczyzna założył nogę na nogę, zdjął czerwoną tenisówkę i zaczął
masować sobie duży palec u nogi.
- John Albert Macaroni. I przepraszam panią, że nie wstałem, by się
przywitać, ale mam na palcu bąbel, który zwaliłby z nóg nawet konia.
Pokiwał ze smutkiem głową.
- Współczuję panu - odparła Jane, po czym zwróciła się do Ginny,
która krążyła za plecami pana Macaroni.
- Czy mogłabyś sprawdzić kartotekę? - spytała z naciskiem,
pamiętając lekcję, którą dała jej pani Svyha.
Ginny potrząsnęła głową,
- Och, to nie jest konieczne. Pan Macaroni nie jest świrem. Naprawdę.
On się tylko tak ubiera.
Jane z trudem przełknęła ślinę, czując, że za chwilę na jej policzkach
pojawią się rumieńce.
- Ginny, przecież ja nic nie.
- Noszę ten strój dlatego, że jestem żywą reklamą  Pasta for Pep", tej
restauracji na Trzydziestej trzeciej ulicy.
Macaroni przemawiał dumnie, najwyrazniej nie uraziło go
nietaktowne zachowanie Ginny.
- Rozumie pani, muszę przez cały dzień chodzić po mieście i zwracać
na siebie uwagę ludzi. A gdy zaczynają zadawać mi pytania, dostają ode
mnie kupony, za które mogą spróbować naszego makaronu. W ten
sposób dorobiłem się tego bąbla na nodze. Bury, które nosiłem ostatnio,
miały wąskie nosy. Na ich czubkach przyczepione były muszelki
makaronu.
- Czy to nie śliczne? - spytała Ginny. - Takie jakieś niezwykłe. Jane
zastanawiała się, co na to wszystko odpowiedzieć, gdy w drzwiach stanął
Wilder. Uśmiechnął się do niej szeroko, spojrzał zaciekawionym
wzrokiem na pana Macaroni i podszedł do swego biurka. Jane wstała i
wskazała dłonią dziwacznego klienta.
- Wilder, to pan Macaroni. Przyszedł ze sprawą, którą trzeba się zająć.
Wilder zmarszczył czoło, jednak uprzejmie podał rękę mężczyznie.
- Przepraszam, że nie mogę wstać, ale strasznie dokucza mi bąbel.
- Pan Wilder pracuje tu jako prywatny detektyw - wyjaśniła Jane.
RS
72
- Kto z państwa poprowadzi moją sprawę? - spytał znużony
Macaroni, ciągle masując duży palec u nogi. - Naprawdę jestem w
kropce.
Jane uśmiechnęła się najłagodniej, jak potrafiła.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby panu pomóc. Ja i pan
Wilder pracujemy zazwyczaj niezależnie, dlatego sama zajmę się
pańskim problemem.
Wilderowi wyraznie ulżyło. Wrócił za swoje biurko i zapalił cygaro,
przerzucając poranną pocztę.
Jane z powrotem usiadła. Była rozbawiona. Wilder najpewniej uważał
mężczyznę za stukniętego, ale ona podejrzewała, że ich klient jest tylko
ekscentrykiem, który robi z igły widły.
- Dobrze, panie Macaroni. A przy okazji, czy to pana prawdziwe
nazwisko?
Skinął głowa,
- Oczywiście. Dlatego dostałem tę posadę, mimo że ubiegali się o nią
trzej inni faceci. Beekermanowi, właścicielowi restauracji  Pasta for
Pep", spodobało się moje nazwisko, kojarzące się z makaronem. Nie
widzieliście w gazetach reklam:  Szukajcie w swojej dzielnicy pana
Macaroniego"?
- Ja widziałam - wtrąciła Ginny. - Odgadłam, kim pan jest, gdy tylko
zauważyłam pana siedzącego na krześle w sklepie papierniczym. Tak
pan smutno wyglądał.
Macaroni zwiesił głowę.
- Proszę nie mówić panu Beekermanowi, że odpoczywałem w
godzinach pracy. Musiałem choć na chwilę usiąść, więc udawałem, że
chcę kupić krzesło do biura.
- Ależ ja nigdy nie doniosłabym na pana, szczególnie teraz, kiedy dał
mi pan cały plik kuponów.
- Tego też proszę mu nie mówić - prosił usilnie. - Dałem ci je, bo
byłaś miła i wysłuchałaś mnie. Ale nie wolno mi dawać klientowi kilku
kuponów jednego dnia.
Jane zerknęła na Wildera. Ten rzucił jej znaczące spojrzenie.
Najwyższy czas, żeby wydobyć z dziwaka konkretne informacje.
- Może zechciałby nam pan przedstawić swoją sprawę, potern
uzupełnimy informacje na pański temat, o ile będą nam potrzebne.
Niezwykły klient westchnął głośno.
- No dobrze. Cóż, pracuję w tym samym miejscu od blisko dwóch lat,
ale nigdy przedtem nikt nie kradł mi naszyjników imitujących makaron.
RS
73
To zaczęło się miesiąc temu. Z początku nawet nie byłem pewien, czy
brakuje mi towaru - po prostu odniosłem wrażenie, że jest go mniej niż
zwykle. Ale teraz mam pewność.
Wilder chrząknął. Jane bała się na niego spojrzeć, bo i tak trudno jej
było powstrzymać się od śmiechu.
- Naszyjniki?
- Tak - wtrąciła Ginny. - Są naprawdę śliczne. Pan Macaroni zakłada
je na siebie co wtorek, a potem rozdaje dzieciom. Rodzice dostają
kupony. Dobrze mówię, panie Macaroni?
- Dokładnie tak jest Moja firma robi sobie w ten sposób niezłą
reklamę, ale ja muszę płacić za naszyjniki z własnej kieszeni. Sztuka
kosztuje trzydzieści trzy centy, do tego dochodzi fracht za każde pudełko
- w kartonie jest pięćset naszyjników. Sprowadzają je tutaj aż z Florydy.
Wilder zakasłał. Jane zagryzła wargę.
- Rozumiem Dlaczego pan za nie płaci, a nie Beekerman?
- Tak się umówiliśmy. Rozumie pani, zawsze gdy do restauracji
wchodzi dzieciak z naszyjnikiem, Beekerman daje mi dolara. Stać go na
to, wierzcie mi. Kupony, które rozdaję, uprawniają do
dwudziestoprocentowej zniżki, ale szef podniósł ceny wszystkich potraw,
żeby pokryć ewentualne straty i mimo wszystko wychodzi na swoje.
Jane usłyszała, jak Wilder burknął coś pod nosem.
- Kapitalizm!
Ginny wydała z siebie pomruk niezadowolenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl