[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pili i po pijanemu rzucali w stronę Miriam plugawe słowa.
A tymczasem rozpadał się deszcz. Lodowate strugi lały z nieba, wiatr wył, ziemia
zamieniła się w grząskie bagno. Po długich staraniach udało się Józefowi namówić
jednego z gospodarzy, aby go przyjął razem z Miriam do przepełnionej po brzegi szopy.
Za to schronienie gospodarz kazał sobie zapłacić wcale niemałą kwotę.  Muszę od was
wziąć  tłumaczył płaczliwie  bo kto mi zapłaci za wszystkie szkody, które ponoszę?
Zobacz tylko, co oni wyrabiają. Depczą, tratują, niszczą wszystko. Biorą sami, co chcą.
Wyciągnęli mi wino z piwnicy i całe wypili. Dobrali się do składziku z żywnością.
A spróbuj im powiedzieć, żeby zapłacili. Zmieją się i mówią: niech Herod płaci! Jak im
nie dasz  jeszcze cię zabiją... To muszę wziąć od was, choć widzę, że jesteś porządnym
człowiekiem...
Józef przerażonym okiem patrzył na to, co się koło niego działo. Czy to byli ci
sami galilejscy chłopi i rzemieślnicy, z którymi miał tyle razy do czynienia? Wydawali
mu się zawsze grzeczni, dobroduszni i pobożni. Teraz to byli zupełnie inni ludzie.
Gospodarz miał rację: brali bez pytania żywność i wino, a przy okazji niszczyli wszystko
wokół. Gdy nie mieli drewna do rozpalenia ogniska, wyłamali płot. Od mieszkańców wsi
domagali się usług. Wołali na gospodarza, aby im przysłał swoje córki, bo się chcą z nim
zabawić. Rozbrzmiewały najobrzydliwsze słowa. Ledwo zatrzymał Miriam gdyż chciała
opuścić szopę, aby tego nie słyszeć. Gdy ją wreszcie przekonał, że nie mogą spędzić
nocy na deszczu, zawinęła się z głową w płaszcz i leżała bez słowa. Przytuliła się do
niego i czuł, jak jej ciało drży.
Etapy musiały być krótkie  droga wydłużała się. Drugiego dnia zeszli w parów
Jordanu. Zimno ustąpiło parnej duchocie. Po padających ostatnio deszczach rzeka
wezbrała. Pędziła z szumem, mętna i grozna. Górny bród koło Pelli przekraczało się
zwykle bez trudu. Tym razem miała to być cała przeprawa. Nad brzegiem zebrał się tłum.
I Józef był pełen obaw, że osioł niosący na swym grzbiecie Miriam może upaść,
zwalony z nóg przez pędzącą wodę. Na wszelki wypadek zdjął z niego cały ładunek.
Trzymając go krótko za uzdę usiłował wprowadzić w wodę. Ale zwierzę przerażone
szumem wody i wrzaskami ludzi zaparło się i nie chciało ruszyć z miejsca. Podniósł kij,
aby je uderzyć. Miriam powstrzymała go. Poklepała osła po szyi, przemówiła cicho do
niego i zwierzę, choć całe drżące, zgodziło się wejść do rzeki.
Trzymając się sznura, który został przerzucony z jednego brzegu na drugi,
przytrzymując ramieniem Miriam i ostrożnie próbując każdego kroku, wolniutko szedł
przez rzekę. Pod nogami miał śliskie kamienie, wprawione w ruch przez szybki nurt.
Woda była bardzo zimna. Ludzie przed nim i za nim przewracali się, miotali się, chlapiąc
w wodzie, wśród klątw. Drżał, aby Miriam nie upadła. Jej dłoń ufnie oparta o jego ramię
zaciskała się odruchowo za każdym potknięciem się wierzchowca. Ale nawet jednym
słowem nie okazała niepokoju. Mimo znoszonych trudów pozostała taka, jaka była
zawsze: spokojna i pogodna. I szczęśliwie przebyli Jordan. Ale Miriam była zmoczona
i trzeba było, aby osuszyła odzież, zanim ruszą w dalszą drogę. Józef rozniecił ognisko.
 Jak się czujesz?  wypytywał niespokojnie.
 Doskonale  upewniła go.  Mamy już za sobą pierwszą przeprawę.
 Drżę na myśl, jaki będzie dolny bród. Tam jest zawsze trudniej. A woda
w ciągu dwóch dni nie opadnie.
 Po co się martwisz przed czasem  mówiła.  Nie niepokój się
przewidywaniami. Przecież Najwyższy czuwa.
Skinął głową, ale nie powiedział ani słowa. Przez mózg przebiegło mu: On
czuwa, nie chce mi jednak oszczędzić żadnego trudu...! Jakby odgadując jego myśli
powiedziała:
 Nic się nie stanie, co by było sprzeczne z Jego wolą. On czuwa i pomaga.
Wszystkim... Ale pozostawia trud, aby ludzie mogli Mu zaufać.  Chodzi mi jednak o to
 rzekł  abyś ty się nie przemęczyła. Poczuł na ręku dotknięcie jej dłoni.  On wie także
o moim zmęczeniu...
 Może nie chciał, abyśmy szli w tę drogę?
Uśmiechnęła się.
 Ludzie są tylko ludzmi, mogą się mylić. Myślę nieraz, że On lubi naprawiać
ludzkie omyłki...
Nie powiedziała nic więcej. Na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiej utajonej
radości. Odkąd miał ją przy sobie, dostrzegał częściej to jakieś zapatrzenie się w coś, co
było w niej, a co musiało być dla niej największym szczęściem.
Odpoczywali niedługo. W ich sąsiedztwie zebrała się gromada mężczyzn. Także
rozpalili ogień. Krzyczeli, hałasowali, pili. Znowu dolatywały z tamtej strony obrzydliwe
wyrazy. Musiały w końcu dotrzeć do Miriam. Wyraz radości na jej twarzy zgasł.
Skrzywił ją ból, jakby została uderzona.
 Pójdę, uspokoję ich!  wybuchnął na ten widok.
 Nie, nie  sprzeciwiła się.  Nie usłuchają cię albo przez złość będą mówili
rzeczy jeszcze gorsze. Gdyby wiedzieli... Lepiej ruszajmy w dalszą drogę.
 Nie wypoczęłaś, nie wyschłaś...
 Już prawie wyschłam. Reszta wyschnie w drodze. Odjechali już dobry kawałek
drogi, gdy zapytała:
 Czy znasz berakę, jaką odmawia się za ludzi, grzeszących słowami?
 Chyba takiej nie ma.
 Więc ją ułóżmy, za takich ludzi trzeba się bardzo modlić.
Nie po raz pierwszy wzywała go do układania nowej modlitwy. Prosiła:  Wymyśl
słowa, abyśmy się pomodlili za Sarę, która zgubiła wczoraj pieniądz i rozpacza... Za
małego Nakona, który złamał nogę i jest smutny... Za tego poganina, który uderzył
Joasa... Za tę kobietę, pogankę, której córka tak ciężko choruje... Te modlitwy nie
budziły sprzeciwu Józefa. Ale choć sam z natury pełen był życzliwości dla ludzi, nie
zawsze modlitwa za nich przychodziła mu od razu do głowy, gdy czegoś przykrego od
nich doznał. Musiał wpierw ochłonąć. Dla Miriam pierwszą odpowiedzią na zło, które ją
od drugich spotykało, było pragnienie modlitwy za tych, co zło sprawili. Gdy na to
patrzył, umacniało się w nim przekonanie, że został mężem dziewczyny obdarzonej
niezwykłą pobożnością. Zdarzało się, ze odzywał się w nim jakby jakiś głos, który
mówił:  To nie dla mnie! Jestem prostym człowiekiem! Chcę zwyczajnej ludzkiej
miłości! Ale natychmiast gasił ten sprzeciw. Wiedział, że jeśli Miriam jest inna niż
spotykane dziewczyny, to przecież jego miłość do niej jest także inna niż miłość
mężczyzny do najpiękniejszej nawet kobiety.
22
Teraz wędrowali po dzikich drogach Perei.
Liczba wędrujących nie przestawała wzrastać. Wrogie okrzyki i przekleństwa
rozlegały się ciągle. Tutaj żołnierzy nie spotykało się wcale: król Feroras żałował
pieniędzy na utrzymywanie cudzoziemskich najemników.
Fala ludzka ciągnęła przez kraj podobna szarańczy. Osad tu było mało i nie leżały
na szlaku. Aby do nich dotrzeć, trzeba było zbaczać z drogi. Ale i tutaj znajdowano wsie
puste. Ludność przerażona zachowaniem wędrowców uciekła w góry zabierając ze sobą
swój dobytek. Pozostały opuszczone chaty. Wędrowcy zajmowali je, rozpalali ogień
i grzejąc się przy nim spędzali noc. Tu wysoko nad ghorem Jodanu noce znowu były
lodowate. Jedzenia brakło. Komu nie starczyło zabranych zapasów, musiał głodować.
Miriam i Józef spędzili następną noc w takiej opuszczonej wiosce. Ledwo udało
im się wcisnąć do wypełnionej ludzmi chaty. %7ływności nie mieli. Wzięli wprawdzie
z domu na drogę dość duże zapasy, ale Miriam obdarzała plackami jęczmiennymi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl