[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uciszyła odgłosy walki.
Tecumseh zwrócił się do Czarnej Strzały:
· Musimy zdobyć jeÅ„ców.
· Mamy irokeskich zwiadowców. Leżą powiÄ…zani.
· SprzymierzeÅ„cy Miczi-malsa nie we wszystko sÄ… wtajemniczeni  odparÅ‚ sachem. 
Potrzebni nam biali.
· Czarna StrzaÅ‚a może zaryzykować wejÅ›cie do obozu DÅ‚ugich Noży.
· Tecumseh siÄ™ zgadza.
 Ugh  szepnął Seneka wtapiając się w ciemność.
Po paru minutach z grupą dobranych wojowników przemykał wśród drzew. Korzystając z
gęstego mroku z zaciśniętymi palcami na rękojeściach tomahawków czujnie podchodzili pod
nieprzyjacielskie stanowiska.
Amerykanie obozowali bez ognisk zachowując się możliwie cicho. Jednak parskające i
stukające kopytami konie były wyśmienitym drogowskazem.
Wódz Seneków zatrzymał się instynktownie, wytężając wzrok i słuch. W poświacie gwiazd
skąpo przenikającej przez gęste listowie konarów zamajaczyła sylwetka strażnika. Stał oparty
o pień. Dwa kocie susy i palce Czarnej Strzały ujęły szyję żołnierza. Szarpnął się rozpaczliwie.
Miękko stuknął o ściółkę lasu wypadły z jego ręki sztucer. Jeszcze chwila wzajemnych
zmagań i Amerykanin osunął się na ziemię. Alarmująco trzasnęła pod ciężarem ludzi sucha
gałąz. Seneka zakneblował usta i związał ręce powalonego. Wtedy dopiero zasyczał jak wąż.
Bezszelestnie zjawiło się dwóch Indian, którym przekazał jeńca. Unieśli go w muskularnych
ramionach.
Za chwilę wódz Seneków znowu dał znak swym ludziom. Szedł pierwszy, a za nim
wojownicy. Stanęli pod kępą zwartych olch. Przed nimi na powalonym pewnie przez huragan
drzewie swobodnie rozmawiając siedziało trzech Amerykanów. Czarna Strzała wytężył słuch,
ale nie zrozumiał ani jednego słowa.
Kilka yardów dalej wyciągnięci na murawie spoczywali żołnierze. Było ich sporo. Seneka
wahał się. Niebezpieczeństwo istniało duże. Odejść zdobywszy tylko jednego jeńca? Przy
zachowaniu ostrożności mogło się udać...
Nachyliwszy się do uszu wojowników szeptem przekazywał im plan przedsięwzięcia.
Trzech z nich odwiodło kurki muszkietów i przyczaiło się pośród olch. Wódz z sześcioma
Senekami poczołgał się ku rozmawiającym. Czas się dłużył. Na niebo wypłynął księżyc
rzucając na bór srebrnawe światło. Skradający się z dwóch stron Indianie wzdłuż leżącego
drzewa dotarli w pobliże siedzących żołnierzy. Dalej nie mogli się czołgać. Wciśnięci pod pień
oczekiwali na sygnał naczelnika. Amerykanie gwarzyli.
Gdy postrzępiony obłok przesłonił księżyc i mrok na chwilę
zgęstniał, zasyczał wąż. Biali umilkli. Jeden z nich spojrzał do tyłu i sięgając po sztucer chciał
krzyknąć, ale nie zdążył. Błyskawicznie ściągnięci z pnia żołnierze walczyli z morderczym
uściskiem dławiącym krtań. Wreszcie jeden z nich, o postaci olbrzyma, zrzucił z siebie dwóch
czerwonoskórych i biegnąc w stronę leżących żołnierzy, z trudem dobywając głos z obolałego
gardła zawołał:  Indianie!" Porwali się z legowisk. Senekowie, widząc uciekającego, porwali
dwóch pozostałych i uszli w las. Wśród olch huknęły muszkiety. Rozpętała się bezładna
strzelanina i z wolna wygasła.
Indianie tymczasem wracali bez strat prowadząc trzech jeńców. Około północy wódz
Seneków zameldował sachemowi o wykonaniu zadania.
Zachowując absolutną ciszę czerwonoskórzy opuścili zarośla i podążyli w głąb puszczy,
zostawiając liczne ślady na drodze swego marszu. Przed świtem Skacząca Puma zarządził
zmianę kierunku i zacieranie tropów. Pod wieczór następnego dnia dotarli clo obozu Proctora
witani okrzykami radości.
Wieczór był duszny. Nad rzeką wstawały mgły. Generał Proc-tor z oficerami patrzył w
twarze amerykańskich jeńców. Stali z opuszczonymi głowami nie odpowiadając na pytania.
Obok płonęło ognisko, nad którym bulgotał kocioł roznosząc wokoło apetyczną woń. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl