[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 No, to upewniajcie się chyżo, bo nie mam czasu: czekają na mnie w
zamku kartoszyńskim jenerały i mi-nistry.
 A może by wasza królewska mość sprzedał ten zamek?
 Ach, wy, pierony siarczyste! Chcielibyśta mnie całkiem zrujnować, wykupić, odsunąć?
Niedoczekanie!
I oni, jak widać, nie stronili od nai-grawań. A może tylko pytaniami i pogawędką chcieli wybadać
stan jego umysłu, nerwów, choroby... Tak czy owak, uspokoili go jakoś. Zabrali potem biedaka do
Gdańska na kurację czy na odosobnienie od świata jeno. I wszelki słuch o nim zaginął.
Atoli po jego zniknięciu ruiny zamku na granicy Aebkowa i Kartoszyna całkiem zapadły się w
ziemię. Przez całe wieki pózniej ludzie opowiadali, że w pogodne noce duch nieszczęsnego Pełki
śpiewa na tym miejscu, a w słotne zaś  płacze. A jeśli chodzi o zabrany mu przez kompanów  list
królewski", bo podobno także nieszczęście im przyniósł, bo niedługo po tych wydarzeniach
poumierali.
19. Ropucha
Białogarda to mała wioska nie opodal Lęborka, niegdyś, przed siedmioma wiekami, gród
samodzielnego księstwa, umocniony potężną twierdzą. Grodem tym rządził natenczas dzielny a
wichrowaty książę Racibor, który najpierw walczył przeciw swemu bratu Zwiętopełkowi, władcy
gdańskiemu, potem zaś oddał mu się w opiekę, straciwszy księstwo biało-gardzkie i obrócony w
perzynę zamek tamtejszy.
Atoli ludzie przez całe stulecia inaczej * opowiadają o białogardzkim zamku: że zaklęty przez złe
moce, zapadł się pod ziemię wraz z mieszkańcami. I o księżniczce jakowejś bają, zaczarowanej,
szlachetnej a pięknej, która na wybawienie od czarów daremnie czeka, lubo to wybawienie jest
przecież w możności ludzkiej. Jeno że śmiałka, co by się tego podjął, nie ma i chyba nie będzie.
 A właśnie jest i będzie, do pioruna!  huknął kiedyś w karczmie białogardzkiej siarczysty
chłop znad stawu, Nawój.  Ja nim jestem, psiakrew, niezguły!  podpity był: na wszystko się
waży taki.  Jak wy macie pietra, to myślicie, że każdy?
 Wytrzezwieje, to zmądrzeje, he, he!  podrwiwali kompanowie.
Ale Nawój wytrzezwiał, zmądrzał i poszedł na... ruiny zamku, które ludzie z daleka omijali 
właśnie z przyczyny onych dziwnych opowieści.
 Ja ten zamek wybawię z klątwy!
 zapowiedział.  I albo zostanę ozem wielgiem, albo nie!
Jak zapowiadał, tak poszedł do zamku na północną godzinę. Nijako mu było, bo to i północ, pora
duchów, i gadki o nich, i mrok... Ale patrzy, a tu przed zamkiem jakiś drugi chłop stoi.  Diaboł czy
co?"  ciarki Nawoja obleciały, ale nic, idzie dalej.
Nie diabeł żaden to był, jeno chłop jak wszyscy, i Nawój go nawet chyba już kiedyś gdzieś widział.
I na wyrzeczony przez Nawoja  pochwalony Jezus Chrystus" grzecznie, po bożemu odpowiedział
 na wieki wieków, amen", i uśmiechem go powitał. Nawój tak się rozpalił i ucieszył, że to nie
diabeł, iż zapomniał spytać onego, kto zacz i po co tu przybył. Ale tamten był przytomniejszy i
rzekł:
 Domyślam się, gospodarzu, po co przybywacie. Dobrze. Rady wam ochotnie udzielę. Idzcie
prosto do zamku, na nic nie bacząc, kogo zaś tam spotkacie, tego całujcie, żadnej istoty nie
pomijając, a dopniecie swego.
 Bóg zapłać! Tak dokumentnie uczynię, jako radzicie  odpowiedział politycznie Nawój, bo
przecie nie żaden gamoń i już z pierwszego waru ochłonął.
Chciał jeszcze parę słów zamienić z usłużnym człowiekiem, ale ów odszedł i znikł gdzieś w
ciemnościach a załomach wzgórza zamkowego. Myślał zrazu, że będzie całował napotkanych w
zamku ludzi, a tu z ruin zbiegły się doń całą chmarą zwierzęta
 dzikie i swojskie, ptaki, gady, płazy... Każdemu dał pocałowanie wedle rady nieznajomego, nie
prze-bredzając. Wszystko zdzierżył.
Ale gdy przyskoczyła doń wstrętna
46
ropucha, zatrząsł się z obrzydzenia i wykrzyknął mimo woli:  Nie, nie mogę całować takiej o-
hydy! Nie mogę!
Ledwie przebrzmiały te słowa, ropucha przeistoczyła się w cudną dziewoję.
 I cóżeś uczynił, słaby człeku?  zawołała wśród rozdzierającego łkania.  Gdybyś wytrwał w
postanowieniu, wybawiłbyś mnie i moją rodzinę, i zamek. Ucałowałeś wszystkie moje sługi, a mną
wzgardziłeś, nieszczęsną! Musimy przeto zapaść się w ziemię jeszcze głębiej i na zawsze.
I zapadła się powoli w głąb pagórka...
 Poczekaj!  krzyknął rozpaczliwie Nawój.  Naprawię wszystko! Uczynię, cokolwiek każesz!
 Za pózno, za pózno!  zabrzmiał głuchy głos z czarnej przepaści:  I nie wiadomo, czybyś
dotrzymał o-bietnicy.
Na próżno wzywał, przysięgał, darł włosy ze łba... Rano zastało go zgnębionym do cna.
Nawój odtąd codziennie aż do swej śmierci przychodził o północy na ruiny zamku. Ale nikt mu się
nigdy nie pokazał. Nieszczęśnik przez całe życie nie ożenił się i pędził czas w samotności, bo 
jak powiadano w okolicy  owej nocy zakochał się bez pamięci w zaczarowanej dziewicy, której
pozbawiła go własna słabość. 1
wssSsr
J
20. Boża Stopka
Niedaleko Sulęczyna leżało kiedyś poza wsią gospodarstwo bogatego chłopa, nazwane Czechy, bo
snadz ongiś przez jakichś Czechów założone i zasiedlone. Niewiele by wiedziano o nim, gdyby nie
głośne wydarzenie, jakie tam niegdyś miało miejsce. W pobliżu rzeczonych Czech leżał wielki głaz, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl