[ Pobierz całość w formacie PDF ]

twoja droga matka.
- To znaczy, że...
- Pojedziesz na jednym wozie z Leonorą, a ja, na koniu, razem z mężczyznami. Nocami
będziesz spała w namiocie Leonory, a ja u Raphaela.
Poczuła się nieswojo. Zabrzmiały jej w uszach słowa Marty:  On patrzy na ciebie jak na
siostrę". Wiedziała, że to śmieszne. %7ładen brat nie mógłby tak patrzeć na siostrę, jak
Connor na nią w tej chwili. Niemal czuła ten wzrok na swojej skórze, prawie tak gorący,
jak jego dłonie. Od początku ucieczki spędzała każdy dzień razem z nim. Mimo że teraz
podczas podróży miało go dzielić od niej tylko kilka metrów, poczuła się opuszczona.
- Nie mogłabym jechać konno obok ciebie?
- Czy może chcesz wiedzieć, dlaczego nie powinnaś jechać na oklep wraz ze mną i hordą
całkiem obcych mężczyzn? - spytał cierpliwie.
Rozumiała jego punkt widzenia, ale...
Connor na widok jej przygnębionej miny wydał z siebie osobliwy odgłos, coś między
śmiechem a jękiem.
- Wierz mi, Rebeko, to będą dwa najdłuższe i najprzykrzejsze dni w moim życiu.
Uśmiechnęła się blado.
Connor miał szczerą chęć porwać Rebekę w ramiona, scałować nikły uśmiech z jej warg,
a potem przygarnąć ją mocno do siebie. Cyganie jednak co chwila spoglądali na niego,
mimo że wszyscy zdawali się zaprzątnięci pakowaniem dobytku na wozy. Ponadto
obiecał Raphaelowi, że nie dojdzie do żadnego skandalu.
Uśmiechnął się tylko, a choć jego uśmiech kiedy indziej otuliłby Rebekę jak miękki
płaszcz, można było poznać z jej miny, że teraz to jej nie wystarcza.
Mała karawana składała się z pięciu wozów wypełnionych cygańskim dobytkiem. Z
przodu i z tyłu taboru jechali konno Cyganie, a wśród nich Connor na swoim siwku.
Mężczyzni przekrzykiwali się między sobą żartobliwie, białe zęby lśniły w ich śniadych
twarzach.
Kobiety rozmawiały, przekomarzając się, wesoło pouczając nawzajem i uciszając dzieci,
które z nudów wciąż naprzykrzały się matkom. Rebeka siedziała między Martą a
Leonorą, która powoziła. Czuła się osamotniona wśród gwaru cygańskich rozmów.
Z przeciwnej strony zbliżał się do nich wóz, na którym siedziała para, zapewne
farmerskie małżeństwo, wystrojona w najlepsze ubrania. Rebeka pomyślała, że pewnie
jadą w odwiedziny do krewnych albo na obiad do proboszcza. Już miała im się
odruchowo skłonić, oczekując z ich strony podobnego gestu, a może też uchylenia czapki
przez mężczyznę.
Jednakże kobieta wpatrywała się w drogę, zupełnie jakby cygańskie wozy były
niewidzialne albo jakby nie chciała ich widzieć. Mężczyzna przyjrzał się przenikliwie
Rebece, której dreszcz przebiegł po plecach, tyle pogardy ujrzała w jego oczach. Czapka
pozostała na jego głowie. Przez chwilę wzrok wieśniaka skrzyżował się ze spojrzeniem
Rebeki. Potem farmer spuścił oczy i, mijając ich, splunął.
Oniemiała ze zdumienia Rebeka spojrzała na Leonorę, która w zamyśleniu patrzyła przed
siebie.
- Widziałaś?!
- Co się stało, gadzio? - spytała chłodno Leonora.
- Zauważyłaś, jak na ciebie spojrzał? Leonora się zdziwiła.
- Oni nam... jak wy to nazywacie... zazdroszczą. Nie rozumieją naszego sposobu życia.
Nie może im się w głowach pomieścić, że żyjemy, gdzie chcemy, i jedziemy, gdzie nam
się spodoba. Wolą siedzieć w swoich wielkich domach. Nie pojmują nas i boją się
naszego ludu, a ten strach sprawia, że nam nie ufają.
- Może dlatego, że Cyganie kradną - odparła odruchowo Rebeka i natychmiast
pożałowała swoich słów. Szybko spojrzała na Leonorę, chcąc się przekonać, jak to
przyjęła.
Leonora roześmiała się szczerze.
- Ach, według twoich pobratymców kradzież jest czymś złym, ale nie według nas. Skoro
macie tyle rzeczy, że nie sposób ich upilnować przed kradzieżą, to może jest ich za
wiele? Nie lepiej byłoby się podzielić? To jeszcze jedna różnica...
- .. .w sposobie myślenia - dokończyła za nią Rebeka.
- Tak - odparła triumfalnie Leonora, przekonując się z pewną dozą uznania, że mała,
dziwna gadzio rozumie co nieco z romskich obyczajów.
Rebekę zarówno zatrważał, jak i zachwycał ten egzotyczny punkt widzenia. A gdyby tak
powtórzyć słowa Leonory pastorowi?
Spojrzała za siebie, chcąc choćby przelotnie zobaczyć Connora. Jechał konno za wozem i
śmiał się z głową odchyloną do tyłu. Widocznie Raphael powiedział mu właśnie coś
stosownego tylko dla męskich uszu.
On sobie jedzie w słońcu, pomyślała, i nie najgorzej się bawi, a ja muszę się tłuc na
wozie...
Prawdę mówiąc, nie było jej jednak bardzo zle. Gdyby nie sowiooka córka Leonory
Rebeka też niezle by się bawiła. Leonora bardzo chętnie wysłuchała opowieści o ranie
Connora i pochwaliła decyzję, żeby ją zabandażować, a nie zaszywać, co mogłoby spo-
wodować zakażenie. Rebeka z zadowoleniem pławiła się w niemal macierzyńskiej
aprobacie Cyganki.
Przez resztę przedpołudnia rozprawiały o ranach i ziołach, co sprawiało, że Rebeka czuła
się jak w raju. W całym swoim życiu nie zaznała jeszcze niczego podobnego, wyjąwszy
chwile spędzane w ramionach Connora.
Nie była jednak w stanie nawiązać życzliwej znajomości z Martą. Gdy rozmawiała z
Leonorą, Marta naprawiała odzież. Obok niej stał koszyk pełen koszul, spódnic i spodni.
Mimo że wóz podskakiwał na wybojach, szyła wręcz pokazowo, drobnymi, równymi
ściegami. Wargi miała mocno zaciśnięte, a wbijała igłę w tkaninę tak zawzięcie, jakby
raczej kłuła, niż szyła.
- Zwietnie to robisz - powiedziała Rebeka w przypływie wielkoduszności po pochwałach
Leonory.
- Owszem - odparła Marta obojętnie. - Dobrze też śpiewam. A czytam losy najlepiej ze
wszystkich.
Najwyrazniej cygańskie matki nie wpajały swoim córkom cnoty skromności.
- Czy umiesz grać na fortepianie? - Rebeka gotowa była kłamać, chętnie by nawet
twierdziła, że jest wprost wirtuozem, byle tylko w jakiś sposób pognębić pewną siebie
Martę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl