[ Pobierz całość w formacie PDF ]

XVI i początków XVII wieku, ale podczas oblężenia w 1945 roku uległy zniszczeniu. Tak
nam się przynajmniej wydaje. Istnieje nikła szansa, że zostały ewakuowane do Niemiec i
zdołamy jeszcze kiedyś odnalezć je w którymś z archiwów...
- Nie ma żadnych odpisów, choćby niekompletnych, fragmentarycznych, czegoś
podobnego? - uchwyciłem się ostatniego zdzbła nadziei.
- Niestety... Bardzo mi przykro. Jest kilka niemieckich opracowań o mieszczaństwie
Wrocławia, ale nie sądzę, by znalazł pan w nich tak szczegółowe dane... Może będą
informacje, gdzie mieszkali przedstawiciele najważniejszych rodów miasta, ostatecznie
kamienice przy rynku były w rękach rodzin patrycjuszowskich przez wiele pokoleń, ale reszta
to terra incognita. Chyba że potomkowie człowieka, którego pan szuka...
- Nie będzie potomków - uśmiechnąłem się smutno. - Był księdzem...
- I żył w XVI wieku? - zamyśliła się na chwilę. - Wprawdzie celibat już
wprowadzono, ale wie pan...
- Faktycznie - palnąłem się w czoło. - Przecież na wschodzie Polski jeszcze w XVII
wieku potępiano księży, którzy otwarcie bojkotowali zakaz zawierania małżeństw...
Niestety, w pózniejszych księgach nie znalezliśmy żadnego śladu ewentualnych
potomków Benedykta. Kolejny impas... Złościła mnie ta sytuacja. Czułem się jak wędkarz,
który siedzi na brzegu. Gdzieś w tym jeziorze żyje stuletni szczupak, mutant długi na dwa
metry. Spławik drga, ryba jest tuż, tuż, obgryza przynętę z haczyka, a jednak w chwili gdy
nieszczęśnik próbuje rwać, okazuje się, że znowu wyciągnął pusty haczyk... Rozwiązanie
zagadki mogło być blisko. Wydawało się, że wystarczy sięgnąć ręką, by je pochwycić... Ale
gdy sięgałem, łapałem tyko powietrze...
Wyciągnąłem swoje notatki i wczytałem się w ich treść. Czy krył się w nich jakiś
trop? Poszukiwany przeze mnie człowiek był kanonikiem przy kolegiacie Zwiętego Krzyża.
Bez trudu otrzymałem właściwą rolkę mikrofilmu. Zbiory archiwalne liczyły 98 dokumentów
z lat 1330-1777. Przejrzałem je wszystkie. Na dwóch znalazłem nawet podpis Solfy, jednak
nie rozjaśniło mi to w głowie. Dopiero w Bibliotece Wojewódzkiej trafiłem na dalszy trop.
Bibliotekarka przyniosła mi z magazynu wydaną w ostatnich latach XIX wieku obszerną
niemiecką monografię archelogiczno-architektoniczną Wzgórza Tumskiego. Znalazłem
gotycki kościół Zwiętego Krzyża. Autor zamieścił tu kilkanaście reprodukcji starych
drzeworytów i miniatur przedstawiających budowlę. Wczytałem się w wyjątkowo trudny
tekst, zapisany jak na złość szwabachą - ozdobnym niemieckim alfabetem naśladującym
gotyk.
Pierwotnie opodal kościoła, niczym mnisie eremy, stało kilkanaście gotyckich
kanonii. Jedna z nich należała nawet przez pewien czas do Mikołaja Kopernika. Może to w
niej mieszkał Solfa? Ostatecznie byli zaprzyjaznieni. Może gdzieś tam na strychu przez
kolejne stulecia stał egipski sarkofag z mumią, która kiedyś należała do lekarza? Niestety, w
połowie XIX wieku budynki te zostały całkowicie zburzone.
Kolejna ciekawa nić zerwała mi się w ręce. Czy aby do końca? Zamyśliłem się.
Rozbierając stare budynki robotnicy mogli znalezć mumię ukrytą jeśli nie na strychu, to może
zamurowaną w jakiejś niszy. Co z nią zrobili? Zawiadomili pewnie nadzorującego ich
majstra, ten poleciał po inżyniera, inżynier do biskupa, ten znów do arcybiskupa... Z
pewnością duchowni ci byli wykształceni i zorientowali się, jak cenne znalezisko mają przed
sobą. Co mogli z nim zrobić? Naturalnie byli zbyt światli, by zniszczyć artefakt. Może
poświęcili znalezisko i pogrzebali Egipcjanina po chrześcijańsku? A może uznali, że to
kuriozum warte pokazania innym?
W takim wypadku mumia powinna być wymieniona w inwentarzu Muzeum
Diecezjalnego... Wróciłem do Archiwum Państwowego. Odesłano mnie do Archiwum
Archidiecezji... Tam dostałem inwentarze z ostatnich stu lat. Mieli dwie mumie. Jak się
jednak okazało nie ludzi, ale... kotów. Podarował je powstającej kolekcji ksiądz, który
wracając z misji w Afryce zatrzymał się na kilka tygodni w Egipcie.
Zniechęcony usiadłem na ławce i patrzyłem na piękną katedrę. Zadzwonił telefon.
Szef.
- Jesteś we Wrocławiu? - zapytał.
- Tak. Całkowity impas. Tyle tropów i nic...
- Zagadka rozwiązana. Nasza mumia jest prawdopodobnie na wydziale antropologii.
Jedz tam, dokonaj identyfikacji, ustal, skąd się wzięła, to znaczy jakie były jej losy...
- Czemu sądzi pan, że to nasza? - nie chciałem sobie robić złudnych nadziei.
- Bo nie ma sarkofagu...
Pojechałem. Po drodze zastanawiałem się głęboko. Mają tu mumię. Z pewnością to
zabytek jeszcze poniemiecki, ewentualnie przywieziony z kresów, gdy Związek Radziecki
wysiedlał stamtąd Polaków... Czy mogło być tak, że mumia trafiła gdzie indziej, a sarkofag
gdzie indziej? Teoretycznie tak. Ale było to raczej skrajnie mało prawdopodobne.
Na wydziale byłem o szesnastej i miałem dużo szczęścia, bo doktor Stanisławski,
opiekujący się zbiorami, właśnie skończył pracę i wybierał się do domu. Przyjął mnie jednak
bardzo serdecznie i gościnie.
- Chce pan zobaczyć naszą mumię? - ucieszył się.
- Nie wystawiacie jej chyba na widok publiczny? - zainteresowałem się.
- W zasadzie nie mamy nawet gdzie... Chyba żeby w holu, ale wie pan, ktoś mógłby
się niepotrzebnie zszokować. To dość zaskakujący widok. Zapraszam do magazynu.
Powędrowaliśmy. Brr, okropne to było miejsce. Szafy typu bibliotecznego zastawione
dziesiątkami czaszek, szkielety ludzi i zwierząt, jakieś narządy pływające w słojach z
formaliną... Większość tej makabry szczęśliwie skrywał półmrok.
- Czemu zawdzięczam wizytę wysłanników ministerstwa? - zapytał prowadząc mnie
coraz głębiej i głębiej.
- Znalezliśmy sarkofag, prawdopodobnie od waszej mumii - powiedziałem - i teraz
przetrząsamy kraj, szukając, że się tak wyrażę, lokatora... A tak właściwie to skąd ją macie? Z
jakiegoś przedwojennego zbioru?
- Ach, zabawna historia, dostaliśmy ją od milicji. Wie pan, zaraz po wojnie we
Wrocławiu strach było mieszkać. Z jednej strony watahy Rosjan, z drugiej Wehrwolf. No i
właśnie takich kilkunastoletnich gówniarzy nakrył patrol, jak włamywali się do poniemieckiej
apteki.
- Apteki? - zdumiałem się.
- Jak się okazało, jeden z ich kumpli został postrzelony przez czerwonoarmistów i
chcieli zdobyć lekarstwa... Apteka była od wielu miesięcy zamknięta, właściciel uciekł, a na
zapleczu milicjanci znalezli skrzynię z mumią...
- Powiedział pan: skrzynię. Sarkofag?
- Nie, zwyczajną skrzynię, nawet nie trumnę. Aptekarz chciał zabytek jakoś
zabezpieczyć... Nie bardzo wiedzieli, co z nią zrobić, więc zawiezli na uniwersytet. I słusznie,
bo co innego można zrobić z egipską mumią w mieście, w którym nie ma jeszcze ani jednego
czynnego muzeum...
- Czy to na pewno egipska? - zaciekawiłem się. - Słyszałem, że na Zląsku pod kilkoma
kościołami znajdują się krypty ze zmumifikowanymi ciałami dawnych parafian...
- Badali ją specjaliści - wyjaśnił. - Początkowo też sądzono, że to nic nadzwyczajnego,
ale kilkanaście lat temu zrobiono fachową obdukcję i sekcję...
Zatrzymaliśmy się pod ścianą. Stała tu podłużna, drewniana skrzynia. Mój
przewodnik, nie bawiąc się w żadne wstępy, podniósł wieko. Widziałem w życiu całą masę
zwłok. Będąc na wykopaliskach odsłaniałem ludzkie szczątki, ale mimo wszystko nie byłem
przygotowany na coś takiego.
Ciało leżało na plecach. Ktoś wrażliwy nakrył je niczym całunem płócienną płachtą.
Spod przykrycia wystawała tylko głowa... Wyschnięta, nieco popękana skóra ciasno opinała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl