[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mahadeo! Mahadeo!
Wielbłądom osty, wołom zaś paszę dał Sziwa,
A karmiąc swe dzieci, matka nuci szczęśliwa.
Bogaczów karmi żytem, prosem zaś nędzarzy,
Zwiętych żebraków resztką, którą dać się zdarzy,
Tygrysy mają bydło, sępy to, co padnie,
Wilki kości, by każdy żywił się przykładnie
I nikt, wielki czy mały, nie przymierał z głodu.
%7łona Sziwy, Parbati, z jakiegoś powodu,
W błąd go wprowadzić zdradnie sobie umyśliła,
Wzięła polnego świerszcza i na piersiach skryła.
Sziwa jest światem, czyliż go oszukać da się?
Mahadeo! Mahadeo!
Trudno ukryć wielbłąda, byka trudna rada,
Lecz jakże łatwo ukryć małego owada!
Gdy Sziwa dał rozkazy, spytała go żona,
Czy każda już istota świata nasycona?
Tak!  powiedział a w oczach miał uśmiech swawolny 
Wszystko syte, a nawet ten skryty świerszcz polny!
Parbati wstyd ogarnął wielki na te słowa,
Puściła świerszcza, on zaś już się w trawę chowa,
Szczypiąc pędy. Parbati hołd złożyła Sziwie,
Widząc, jak jest potężny i rządzi szczęśliwie.
Sziwa jest światem, a świat Sziwą!
Mahadeo! Mahadeo!
Wielbłądom osty, wołom zaś trawę dał Sziwa,
A karmiąc swe dziecię, matka nuci szczęśliwa!
W służbie królowej
W lewo, w prawo,
Rześko, żwawo,
Zawsze czujna, zawsze wraz,
Młódz marsowa,
Wciąż gotowa
Do apelu w każdy czas!
Lał deszcz od miesiąca, w potokach wody tonął obóz liczący trzydzieści
tysięcy ludzi oraz tysiące wielbłądów, słoni, koni, wołów i mułów
skoncentrowanych w Raval Pindi w celu odbycia przeglądu wojsk przez
wicekróla Indii.
Do wicekróla przybył w odwiedziny emir Afganistanu wraz z ośmiuset
konnymi gwardzistami swymi. Ani oni sami, ani konie ich nie widziały
dotąd obozu ani lokomotywy, były to dzikusy skądś z głębi Azji
przybyłe, zwłaszcza konie ich sprawiały dużo kłopotu. Każdej nocy
można się było spodziewać, że cały tabun, przestraszywszy się byle
czego, pozrywa uzdzienice, wpadnie na obóz, tratując wszystko po
drodze i że spłoszone wielbłądy ruszą również na oślep, plącząc się w
linach namiotów. Nie trudno sobie tedy wystawić, jaki nastrój panował
pośród spragnionych snu ludzi, gdy nadchodził wieczór.
Namiot swój umieściłem z dala od wielbłądów, w miejscu, jak mi się
zdawało, bezpiecznym, mimo to jednak pewnej nocy ktoś wsadził głowę
przez otwór i wrzasnął przerazliwie:
 Uciekaj! Spłoszyły się! Mój namiot przepadł!
Wiedziałem, co to znaczy, więc, wciągnąwszy co prędzej buty i
narzuciwszy płaszcz gumowy, bez namysłu skoczyłem w pierwszą
kałużę. Mały mój foksterier, Vixen, wysunął się za mną i w tejże chwili
usłyszałem beczenie, chrząkanie i jęki, a także zobaczyłem, że namiot
mój pochyla się i zatacza dziwne pląsy widmowe. Wielbłąd wyłamał
drąg i zaplątał się w płótno i liny, a widok był taki, że mimo złości i
lejącego deszczu, roześmiałem się na głos. Potem ruszyłem przed
siebie, bo nie wiedziałem, ile wielbłądów biega po obozie, a nie było
dobrze spotkać się w ciemności z hordą tych zwierząt.
Wydostałem się poza obóz i błądząc po omacku, potknąłem się o
odwłok lawety armatniej, z czego wywnioskowałem, że znajduję się na
miejscu, gdzie stacjonuje artyleria. Nie mając ochoty łazić po błocie
przez resztę nocy, wyszukałem kilka sporych drążków i z nich oraz z
mego płaszcza urządziłem coś w rodzaju namiotu. Potem wyciągnąłem
się na lawecie i zacząłem rozmyślać, co się mogło stać i gdzie mógł się
po drodze zgubić Vixen.
Właśnie sen zaczął mi kleić powieki, gdy nagle posłyszałem brzęk
łańcuchów uprzęży i kłapiąc mokrymi uszami oraz wydając ryki,
przebiegł tuż koło mnie jakiś muł. Był to muł z baterii dział górskich,
słyszałem bowiem wyraznie brzęczenie żelaznych kółek i łańcuszków,
jakich mnóstwo bywa na kulbakach tych zwierząt. Działa górskie
składają się z dwu części, które łączą się w chwili stosownej, a w ten
sposób na grzbietach mułów można je wynieść wysoko, po stromych
ścieżkach, na których tylko zmieścić się może kopyto tego zręcznego
bardzo zwierzęcia. W kraju górzystym działa te oddają wielkie
przysługi.
Za mułem nadbiegł wielbłąd, długie jego nogi gięły się niezdarnie i
ślizgały po błocie, przy tym kręcił na wszystkie strony głową, niby
zabłąkana i przestraszona kura. Nauczyłem się od dawna języka
zwierząt, nie tylko dzikich, ale i obozowych, przeto mogłem doskonale
rozumieć, co mówią.
Był to widocznie ten sam wielbłąd, który obalił mój namiot, gdyż
zawołał do muła:
 Co czynić? Dokąd uciekać? Wiodłem bój z jakąś białą, wiotką istotą,
która wzięła kij i wymaściła mnie porządnie po głowie i grzbiecie. Co
czynić dalej?
Ucieszyłem się, słysząc, jak został ukarany przez drąg namiotu, zaś
muł odpowiedział:
 Więc to ty i twoi krewniacy narobiliście tyle zamieszania w obozie?
Czekajcież, oćwiczą was, gdy tylko się rozwidni. Tymczasem pozwól, że
ci dam małą zaliczkę.
To rzekłszy, wierzgnął dwa razy, aż zabrzęczała uprzęż i zadudnił
wielki brzuch wielbłąda niby bęben.
 Odejdzie ci ochota wpadać po raz drugi na baterię mułów z
okrzykiem: Uciekajcie! Strach... uciekajcie! Kładz mi się zaraz i
przestań kręcić swą głupią głową.
Zwyczajem swoim wielbłąd zgiął się w kształt trójkąta, jęknął i legł w
błocie, a w tejże samej chwili rozległ się tętent kopyt, nadbiegł
równym, wojskowym kłusem koń kawaleryjski, przeskoczył lawetę i
osadził się tuż obok muła.
 Trudno wytrzymać!  parsknął ze złością  Wielbłądy wpadły znów
między nas, trzeci raz w tym tygodniu! Jakże ma stanąć na wysokości
swego zadania koń, gdy mu się nie dadzą wyspać? Któż tu jest?
 Jestem mułem od spodniej części działa, numer drugi, pierwszej
baterii górskiej!  odparł  A tu obok leży jeden z awanturników,
którzy i mnie też zbudzili ze snu. Któż ty jesteś?
 Koń Dicka Cunliffa, numer piętnasty, batalionu E, dziewiątego
pułku ułanów... Posuń no się trochę!
 O, przepraszam bardzo!  odparł muł  Ciemno, choć oko wykol.
Nieznośne są te wielbłądy, toteż opuściłem obóz, by tutaj bodaj znalezć
trochę spokoju.
 Aaskawi panowie  ozwał się pokornie wielbłąd  jakieś okropne
sny trapiły mnie, a widać także mych braci, tej nocy, tak że
przestraszyłyśmy się bardzo. Jestem zwyczajnym wielbłądem jucznym
39 pułku piechoty i nie mam też tyle, co wy, odwagi.
 Po cóż zatem rozbijasz się po obozie, zamiast spać spokojnie, a w
dzień nosić juki 39 pułku?  spytał muł.
 Miałem okropny sen!  usprawiedliwiał się wielbłąd  Ale cicho...
coś idzie! Może trzeba znowu uciekać?
 Leż spokojnie, bo sobie połamiesz długie kikuty na tych oto
armatach!  powiedział, potem zaś nastawił jedno ucho i począł
nadsłuchiwać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl