[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie wychodziła, do tego tak skromnie ubrana.
- Wychodzi pani?- spytał niepewnie.
- Tak. - Uśmiechnęła się. - Tylko na spacer, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza,
Phillipie.
- Rozumiem, proszę pani. - Podbiegł, by otworzyć jej drzwi, i niepewnie spojrzał na jej
torbę. - Gdyby przyszedł jego książęca mość, co mu mam przekazać?
- %7łe wyszłam na spacer. - Wciąż z uśmiechem na ustach przekroczyła próg. I natychmiast
ogarnęła ją panika, jak wtedy kiedy człowiek się boi, że za chwilę spadnie na dno przepaści.
Pewnie zrobiła pierwszy krok. - Nie jestem przecież więzniem.
- Naturalnie, proszę pani. - Phillip natychmiast się zgodził. - %7łyczę miłej przechadzki.
Chciała się odwrócić, by mu powiedzieć do widzenia. Był sympatycznym młodzieńcem,
zawsze chętnym służyć jej pomocą. Ale tylko szybko ruszyła przed siebie. Po chwili dobiegł ją
odgłos zamykanych drzwi.
Jak drzwi więzienia.
Które się za nią zatrzasnęły.
Oczywiście to wszystko nerwy. Niespełna pięć minut pózniej zorientowała się, że jest
śledzona, ale nie obejrzała się za siebie. Nie przyspieszyła też ani nie zwolniła. Szła chodnikiem
równym krokiem, wyprostowana, z głową uniesioną do góry.
- Lady Sara Illingsworth? Dzień dobry pani - usłyszała za sobą czyjś cichy głos, nawet
dość sympatyczny.
Poczuła się, jakby wąż pełzł jej po plecach. Ze strachu kolana się pod nią ugięły i dostała
mdłości. Zatrzymała się i wolno odwróciła.
- Domyślam się, że mam przed sobądetektywa z Bow Street? - odezwała się równie
miłym głosem. Z pewnością nie wyglądał na dzielnego stróża porządku. Nie był ani wysoki, ani
barczysty, przypominał raczej nędzną imitację dandysa.
- Tak, proszę pani. Jestem do pani usług - powiedział detektyw, patrząc na nią bacznie,
bez śladu służalczości.
A więc Jocelyn się mylił. Nie udało mu się doprowadzić do tego, by zaprzestano
obserwacji domu. Opisał detektywa jako bystrego, ale nie przypuszczał, że jest zbyt bystry, by
posłuchać polecenia i zostawić swoją ofiarę, skoro prawie jej dopadł.
205
- Ułatwiępanu zadanie - powiedziała, zaskoczona swym spokojem. To zdumiewające, jak
zapomina się o strachu, kiedy już nastąpi najgorsze. - Właśnie idę do hotelu Pulteney
porozmawiać z hrabią Durbury. Jeśli pan chce, może mnie tam pan odprowadzić i sobie
przypisać zaszczyt zatrzymania mnie. Ale nie zbliży się pan do mnie ani nie tknie mnie pan
palcem. Jeśli pan to zrobi, zacznę głośno krzyczeć - a na ulicy jest trochę powozów i
przechodniów. Opowiem pierwszą lepszą historyjkę, jaka mi przyjdzie do głowy, by przekonać
wszystkich, że mnie pan napastuje. Zgadza się pan?
- Będzie tak, jak ja zechcę. - W głosie detektywa dało się słyszeć pewien żal. - Kiedy Mick
Boden dopadnie przestępcę, nie pozwala mu uciec. Nie pozwala mu umknąć, nawet jeśli czasem
jest to dama, która potrafi słodko mówić. I nie zawiera z nim układów Pójdzie pani ze mną, ale
najpierw zwiążę pani ręce na plecach. W ten sposób oszczędzi sobie pani wstydu. Wiem, że
damy nie lubią narażać się na wstyd na oczach ludzi.
Być może Mick Boden był bystry, ale brakowało mu rozumu. Zrobił jeszcze jeden krok w
kierunku Jane, jedną ręką sięgając do kieszeni. Jane otworzyła usta i zaczęła krzyczeć. Jej krzyk
przestraszył nawet ją samą. Nigdy nie krzyczała, nawet jako dziecko. Detektyw był zaskoczony i
przerażony. Wyciągnął rękę z kieszeni, ściskając w niej kawałek sznurka.
- Nie ma potrzeby tak się denerwować - powiedział ostro. - Nie zamierzam pani...
Ale Jane nigdy się nie dowiedziała, czego nie miał zamiaru zrobić detektyw. Dwóch
dżentelmenów na koniach podjechało kłusem i zeskoczyło na ziemię. Dorożka zatrzymała się
gwałtownie po drugiej stronie ulicy, krzepki woznica zeskoczył z kozła, wołając do młodego
zamiatacza ulic, by przytrzymał konie. Starsze małżeństwo o szacownym wyglą-dzie, które
minęło Jane kilka minut temu, odwróciło się i pospieszyło w jej stronę. A jakiś olbrzym, który
wyglądał na boksera, pojawił się nie wiadomo skąd i złapał Micka Bodena od tyłu, przyciskając
mu ręce do boków. Właśnie to sprawiło, że detektyw urwał w pół słowa.
- Zaczepił mnie - poinformowała Jane tych, którzy pospieszyli jej na pomoc. - Chciał
mnie tym związać - pokazała drżącym palcem sznur - i porwać mnie.
Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Bokser zaproponował, że mocniej ściśnie
napastnika, aż mu żołądek wyjdzie gardłem. Woznica gotów był zawiezć go dorożką do
najbliższego sędziego pokoju, gdzie z pewnością zostanie skazany na stryczek. Jeden z
dżentelmenów oświadczył, że byłoby niegodziwością gdyby taki gad zawisł na szubienicy, nim
nie zdeformuje mu się twarzy. Starszy pan nie rozumiał, dlaczego takim podejrzanie
206
wyglądającym typkom pozwala się chodzić ulicami spokojnego miasta i terroryzować kobiety.
Jego żona objęła Jane macierzyń-skim gestem, cmokając z oburzenia i przejęcia.
Mick Boden odzyskał panowanie nad sobą chociaż nie udało mu się uwolnić z rąk siłacza.
- Jestem detektywem z Bow Street - oznajmił tonem pełnym godności. - Właśnie
zatrzymałem złodziejkę i zabójczynię. Radzę państwu nie przeszkadzać w działaniach wymiaru
sprawiedliwości.
Jane zadarła głowę.
- Jestem lady Sara Illingsworth - powiedziała z oburzeniem, mając nadzieję, że nikt z obecnych
nie słyszał o wypadkach w dalekiej Kornwalii. - Właśnie udaję się z wizytądo mojego kuzyna i
opiekuna, hrabiego Durbury, który zatrzymał się w hotelu Pulteney Będzie na mnie bardzo zły,
kiedy mu się przyznam, że wyszłam na miasto bez swojej pokojówki. Ale biedaczka
sięprzeziębiła. Oczywiście powinnam zamiast niej wybrać sięz lokajem, ale nie wiedziałam, że
jakiś desperat będzie w biały dzień zaczepiał kobiety. - Wyciągnęła chusteczkę z kieszeni
peleryny i uniosła ją do ust. Mick Boden spojrzał na nią z naganą.
- Nie musiała pani urządzania takiego przedstawienia - stwierdził.
- Chodz, moja droga - powiedziała starsza pani, biorąc Jane pod ramię. - Odprowadzimy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl