[ Pobierz całość w formacie PDF ]

końca. Za parę dni mieli go wypisać. Podczas
ostatniego tygodnia Tate był daleki i obcy. Marnie
nie mogła już tego wytrzymać.
Z dala od Tate'a jej życie przestało mieć jakiekolwiek
znaczenie. Sprawy, które kiedyś były najważniejsze,
przybladły w porównaniu z uczuciem do niego.
Teraz, o jedenastej więczorem, stała przed nim. Nie
wiedziała, czy ta konfrontacja była dobrym pomysłem.
Jeśli z jego twarzy można było wyczytać cokolwiek,
to nie wyglądał na zachwyconego jej widokiem.
- O czym chcesz ze mną rozmawiać? - zapytał
wchodząc do pokoju. Rzucił aktówkę na barek i nalał
sobie drinka.
Marnie przygryzła dolną wargę. Przygotowała całą
przemowę, ale teraz wszystko uciekło jej z pamięci
i nerwy odmówiły posłuszeństwa.
- Wiesz o czym. O nas.
Wolną ręką Tate gwałtownie rozluznił krawat.
- Nie używaj słowa: nas, Marnie - powiedział
bezbarwnym głosem. - Nas nigdy nie było.
Czuła, że serce jej pęka.
- Ale...
- Czy Lance jeszcze chce się z tobą ożenić?
- Tak, ale...
- To dobrze. Macie moje błogosławieństwo.
ROZDZIAA DZIESITY
Marnie zbladła. Miała wrażenie, że ziemia usuwa
się jej spod nóg. Tate chciał, by wyszła za Lance'a.
To niemożliwe! On nie miał tego na myśli!
- Coś... coś ty powiedział? - Jej głos był słaby.
Tate machinalnie przeczesał włosy.
- Słyszałaś - odparł.
- Ale nie rozumiem. - Z rozpaczą, w osłupieniu
potrzÄ…saÅ‚a gÅ‚owÄ…. Zawsze czuÅ‚a gÅ‚Ä™boko zakorze­
niony strach, że Tate jej nie kocha. Nie przypu­
szczaÅ‚a jednak, że ich zwiÄ…zek może siÄ™ tak za­
kończyć. O Boże, tylko nie to! - Ty tak nie myślisz
- wyjąkała.
- Owszem - rzucił obojętnie.
Marnie cała się skuliła. To nie był ten sam
mężczyzna, który nie tak dawno brał ją w ramiona
i kochał się z nią czule, z pasją. To był zimny,
niewzruszony, obcy człowiek, którego nie poznawała.
- Wiedziałaś, że to musi się skończyć - powiedział.
Nie odrywał oczu od jej twarzy.
Marnie nie mogła dać mu odczuć, jak bardzo ją
ranił. Uniosła głowę. Broda jej drżała mimo wysiłku,
by to opanować.
- Czy mówisz tak dlatego, że uważasz, iż nie
jestem dla ciebie wystarczajÄ…co dobra?
- Cholera! - Jego oburzenie byÅ‚o widoczne. - Gdy­
bym tak uważał, to nie nakłaniałbym cię do poślubienia
mojego syna.
Marnie wstrzymała oddech. Robiła wszystko, by
zignorować fakt, że coś ją ściska za gardło.
- Nie chce wyjść za Lance'a. Nigdy nie chciałam. On
jest... zepsutym, bogatym smarkaczem, który pewnie
już nie wydorośleje - przerwała drżąc. - Czy chodzi ci
o to, że nie zaprotestowałam, gdy Lance mnie dotknął?
- Posłuchaj, postawmy sprawę jasno. To nie
zazdrość każe mi zakończyć nasz związek. - Wziął
głęboki oddech. - Choć muszę przyznać, że prawie
mnie to wykończyło.
- Och, Tate - zatkała Marnie.
- Ale jednocześnie - ciągnął dalej, jakby jej nie
słyszał - zrozumiałem, jak bardzo do siebie pasujecie.
Lance potrafi dać ci więcej szczęścia niż ja.
- Nie, nie potrafi!
- Spójrz prawdzie w oczy, Marnie. Jestem dla
ciebie za stary.
- To idiotyczne, bezsensowne! - krzyczaÅ‚a wyÅ‚a­
mując sobie palce. - Wiek nie ma znaczenia, jeśli się
kogoś kocha - dodała łkając.
- A co z dziećmi?
- O co ci chodzi?
ParsknÄ…Å‚.
- Masz prawo je mieć. Ja jestem za stary, żeby
znów stać się ojcem.
- To proste. Nie będziemy mieli dzieci. Ja chcę
ciebie, a nie dzieci.
- Teraz tak mówisz - odparł z uporem.
Marnie zakryła rękami uszy.
- Przestań! Natychmiast! Przestań zwalać winę na
mnie. To ty wynajdujesz wymówki. - Zakrztusiła się
własnymi łzami. - To ty się boisz, nie chcesz się
wiązać, to ty... mnie nie kochasz!
- Do diabła, nie o to chodzi!
- Więc o co? - Teraz błagała go, ale było jej
wszystko jedno. - O twego syna? Czy o to chodzi?
O poczucie winy?
- Skończyło się, Marnie. Nie ma innego wyjścia.
- Och, Tate, nie kończ tego tak, proszę. Nic ci nie
da poświęcanie się dla Lance'a. On nie jest dla mnie.
Czy tego nie widzisz.
- Sądzisz, że chciałem, by tak się stało? - zapytał
szorstko.
Przysunęła się bliżej. Pragnęła poczuć jego zapach,
dotknąć go i objąć.
- O Boże, Marnie - wyjęczał.
Przyciągnął ją ku sobie i zaczął całować. Desperacko
przytuliła się do niego. Wszystkie konkretne myśli
wyparowały, żadne słowa nie przychodziły jej do
głowy. Czuła tylko potrzebę bycia z nim.
Nagle Tate odsunął Marnie od siebie i odwrócił się
zgarbiony, jakby niósł na ramionach ogromny ciężar.
Oddychał nierówno.
Po policzkach dziewczyny płynęły łzy. Pomyślała,
że przegrała tę bitwę. Poczucie winy było u Tate'a
silniejsze. Jak skała, o którą się rozbijała.
- Tate...
- Nie... Marnie - powiedział zduszonym głosem
- to koniec.
Marnie była zrozpaczona. Chwyciła go za ramię
i obróciła ku sobie.
- Powiedz, że mnie nie kochasz! Spójrz mi w oczy
i powiedz to!
Tate zawahał się. Wyglądał, jakby był kompletnie
załamany. Lecz kiedy się odezwał, jego głos nie drżał.
Powiedział bez zająknienia:
- Nie kocham ciÄ™.
Marnie chciała mu jeszcze bardzo dużo powiedzieć,
chciała bardzo dużo zrobić. Ale stała tylko i patrzyła,
jak Tate odwraca siÄ™, wychodzi i zamyka za sobÄ… drzwi.
Ze stÅ‚umionym okrzykiem upadÅ‚a na kolana i wy­
buchnęła płaczem.
Gdy Tate odszedł, serce Marnie o mało nie pękło.
Następny tydzień przeżyła tylko dzięki własnej dumie.
Unikała go, co nie wymagało wysiłku. W biurze
wszystko było w porządku, więc Tate dużo czasu
spędzał na ranczu. Wyprowadziła się rano, szybko
i spokojnie, kiedy on pojechał kupować konie. Kate
stała się dla niej wysłańcem niebios.
- ChÄ™tnie nawrzucaÅ‚abym temu sukinsynowi - po­
wiedziała, jak tylko dowiedziała się wszystkiego od
Marnie.
Wspomnienie płonących oczu i zmarszczonego nosa
Kate wywołało przelotny uśmiech na twarzy Marnie.
- Marnie?
Potrząsnęła głową i zmusiła się, by wrócić do
rzeczywistości. Odwróciła się i spojrzała na Lance'a.
Stan jego zdrowia pogorszył się i nie wypisano go ze
szpitala.
- Tak? - Uśmiechnęła się z trudem. Była jakby
nieobecna.
- Ostatnio przebywaliśmy sporo czasu razem,
prawda?
- Tak - odpowiedziała ostrożnie.
- Czy to nie dowodzi, że stanowimy dobrą parę
i że...
Podniosła dłoń w niemym proteście.
- Nie, Lance. Nawet nie zaczynaj. Wiem, ku czemu
zmierzasz. Nic z tego nie wyjdzie. A poza tym obiecałeś,
że słowo  my" nie będzie wypowiadane.
Lance się zaczerwienił.
- Do diabła, Marnie, nie mam zamiaru rezygnować
z ciebie bez walki.
Poderwała się z krzesła.
- Nie masz wyboru - powiedziała zimno. - Im
wcześniej to zrozumiesz, tym prędzej będziesz mógł
ułożyć sobie życie.
Zapadła długa cisza, która niczego nie rozwiązała.
- Czy on jest aż taki dobry w łóżku?
Oczy Marnie rozszerzyło zdumienie.
- Boże - Lance cedził słowa - nie zgrywaj przede
mnÄ… niewiniÄ…tka.
- Lance...
- Wiem o tobie i ojcu.
Marnie poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
- Od... jak dawna wiesz?
- Może dostałem parę ciosów w głowę, ale nie
jestem ślepy - mówił ostrym tonem.
Marnie wyprostowała się.
- Nigdy nie uważałam, że jesteś.
- Więc kiedy ślub? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl