[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trzymał rękę dziewczyny, którą szarpała z całej siły.
Po chwili uścisk zelżał. Janka wyrwała wtedy dłoń i zaczęła uciekać.
Zza muru ukazała się głowa Andrzeja.
Janka przebiegła zaledwie kilka kroków i Andrzej natychmiast ją poznał.
- Co pani tu robi? Dlaczego pani nie dzwoniła, tylko w ten sposób
chciała otworzyć furtkę? Najrozsądniej byłoby zatrzymać się i wymyślić
jakikolwiek pretekst. Janka jednak nie zastanowiła się dostatecznie i, nie
odpowiadając ani słowa, pędziła wciąż przed siebie. Po chwili zniknęła.
- Co za dziwna dziewczyna! - pomyślał Andrzej. - Czego ona tu chciała?
Postanowił powiedzieć o niezwykłym spotkaniu Marysi. Zszedł więc z
muru i skierował się w stronę domu. Przed chwilą przyjechał z Tczewa i
wprost ze stacji skierował się do willi komandora. Tego dnia właśnie było
oczekiwane od dawna przez Andrzeja święto.
- Dziś jest doprawdy święto! - powtarzał sobie przez całą drogę.
Za chwilę miał ujrzeć Marysię, przygotował więc w myślach całe
przemówienie, odpowiednio mądre i sympatyczne.
Gdy jednak ujrzał dziewczynę stojącą na tarasie willi, gdy wyciągnęła do
niego serdecznym ruchem obie ręce, Andrzej w jednej chwili zapomniał o
wszystkich pięknych, przygotowanych słowach.
Patrzył na nią. Jego duże oczy wydawały się jeszcze większe, bardziej
gorące i paliły dziewczynę namiętnym spojrzeniem.
I nagle niespodziewanie dla samego siebie Andrzej szepnął:
- Ja kocham panią!
Gwałtownym ruchem przyciągnął ja do siebie i pocałował w usta. Tulił
jej głowę, obejmował całą postać mocno, aż do bólu.
Nienasycenie całował jej pobladłą nagle twarz i przymknięte oczy.
Marysia nie broniła się.
Mogło się wydawać, że właśnie na takie powitanie czekała.
Jej usta bezwiednie oddawały pocałunki, jej postać przeginała się
posłusznie w jego ramionach.
- Kocham cię, Marysiu! »
Lecz te słowa, które poprzednio odurzyły dziewczynę, teraz przywróciły
jej przytomność. Marysia otworzyła oczy, spojrzała na Andrzeja z
przerażeniem i wyrwała się z objęć chłopca.
- Kocham cię, Marysiu - powtórzył Andrzej.
Dziewczyna nie patrzyła już na niego. - Jak to się stało, jak to się stać
mogło? Pocałowała obcego, nieznanego zupełnie chłopca. Pozwoliła mu się
całować. Jego pocałunki uszczęśliwiły ją, nie myślała przez chwilę o
niczym innym.
- Panno Marysiu... - zaczął błagalnie Andrzej.
Lecz ona nie słuchała. Nie śmiała nawet patrzeć na niego. Odwróciła się
nagle i prędko pobiegła w stronę domu, nie odwracając się, mimo iż miała
wielką ochotę spojrzeć, co też on robi. Andrzej został sam. Od dawna już
nie czuł się tak radosny i szczęśliwy.
Miał ochotę krzyczeć i śpiewać z radości. Zdawało mu się, że cały świat
należy teraz do niego, że zdobył skarb niedostępny dla innych, że zwyciężył
wszystkich.
Marysia, piękna Marysia, marzenie jego bezsennych nocy, drżała w jego
ramionach, przytulała się do niego, oddawała pocałunki gorącymi ustami.
Powiedział jej głośno i poważnie:
- Kocham cię.
A ona nie spojrzała pogardliwie, nie odeszła obrażona. Uciekła,
zawstydzona własnym odzewem.
To właśnie ona była tą kobietą, o której kiedyś marzył. To jej obraz
rodził się przed jego tęskniącymi oczyma. To ona miała zarzucać mu ręce
na szyję i szeptać:
- Kocham cię, Andrzeju.
Powoli wychodził Andrzej z tarasu willi. Początkowo miał zamiar
spotkać się z komandorem, teraz jednak czuł, że nie jest w stanie mówić z
kimkolwiek o obojętnych sprawach, że gdyby mógł, krzyczałby każdemu
spotkanemu człowiekowi:
- Jestem szczęśliwy. Kocham ją. Ona mną nie pogardza. Pocałowałem ją.
Szedł wolno brzegiem morza, nie zastanawiając się, dokąd idzie.
Ostry wiatr chłodził mu policzki.
Nie wiedział, że z okna willi patrzą jeszcze na niego oczy Marysi.
Doprawdy jak to się stać mogło! - myślała dziewczyna. Ale też zuchwały
chłopiec! - próbowała się oburzać, lecz nie czuła oburzenia. Co też oh sobie
myślał. Jak śmiał? - powtarzała w duchu, lecz w odpowiedzi na te refleksje
wracało wspomnienie gwałtownego szeptu chłopca:
- Ja kocham panią! A potem znowu:
- Kocham cię, Marysiu!
A ze wspomnieniem tych słów wracało wspomnienie jego pocałunków,
jego mocnego uścisku. Marysia nie czuła oburzenia.
Jak mu ładnie w mundurze - pomyślała patrząc za znikającą sylwetką
Andrzeja. Nie było go już widać, lecz stał w jej pamięci jak żywy.
Pomyślała znowu: - Andrzej... to bardzo ładne imię. Potem podeszła do
lustra i długo się w nim przeglądała.
Taka jest i taka mu się podoba. Uważa zapewne, że ładne są jej
niebieskie oczy i jasne włosy. Podobała mu się. Podobała się zresztą wielu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • forum-gsm.htw.pl